poniedziałek, 15 lipca 2013

...po­daruj uśmiech swój, tym których na­pot­kałeś na ja­wie i w swym śnie, a może ktoś ska­zany na sa­mot­ność, og­rze­je się twym ciepłem, za­pom­ni o kłopotach...

 
Amelie Ann Viser
1.01.1991
pielęgniarka
mutacja II stopnia
pokój 12 
uzdrowicielka lecząca za pomocą energii życiowej, którą przekazuje przez swe dłonie; jej ciało samoistnie się regeneruje

im mniej wiesz, tym lepiej śpisz | kociara od siedmiu boleści | wiecznie uśmiechnięta | uwielbia maliny i banany | jest uczulona na mandarynki i orzechy | uzależnienia są straszne, ale herbata cynamonowa all day, all night | jeśli żelki to tylko białe i zielone

             
    Historia -> czyli jak to było.
                      Charakter -> czyli jaka jestem.
                                               Aparycja -> czyli jak wyglądam.
                                                                                        Recifle College -> czyli dlaczego tu przyjechałam.


[wątki średnie. zaczynać nie lubię, ale chętnie wymyślę!]

40 komentarzy:

Aleksandra Krajewska pisze...

[Witam witam! :D]Calipse

Harakiri pisze...

[ Poproszę pomysł na ten wątek, tudzież obietnicę zaczęcia ^^ ]

Cain

Harakiri pisze...

[ Byłabym raczej za pierwszą wersją ^^ Zacznę jutro, bo dzisiaj już nie myślę zbytnio.. ]

Cain

Ace pisze...

[okej, niech ci będzie xd to może Reid przyjdzie do pani pielęgniarki, bo go skrzydło boli Oo co ty na to?]

Sasha pisze...

[Chętnie. Jakieś pomysły? Bo ja mam taki, że Sasha mógłby z kimś się potłuc, a ona by go trochę tak tą swoją witakinezą podreperowała]

Sasha pisze...

[To może będzie tak, że Sasha będzie miał przepustkę i przypadkiem wpadnie na kogoś, kto będzie z jakiejś organizacji polującej na mutanty. I ten ktoś pokaleczy Sashkę i jemu uda się zwiać jednak będzie w bardzo złym stanie. Może być?]

kiraj pisze...

[ Fabian po bójce; pogruchotana szczęka, prawdopodobieństwo złamania żeber, limo pod okiem, utrata przytomności, możliwe urazy wewnętrzne... To kwalifikuje się pod pielęgniarkę szkolną czy już szpitalną? ]

F. E. Maverick

Paskudny Sierściuch pisze...

[Jasne. Santiago może jej niechcący upitolić rękę, czy coś...]

Bardzosmutnyczłowiek pisze...

[również witam, ochota na jakiś wątek?]

cisza. pisze...

[Wątek z chęcią, a znajdzie się jakiś pomysł? ;)]
Katherine

Miles pisze...

[ wątek jak najbardziej, choć cienko u mnie z zaczynaniem, a widzę, że Ty też nie lubisz. ]

Pandora Psyche Kuro pisze...

[ Motyw się jakiś znajdzie : Najprędzej ucieczki pani Pandory z gabinetu pielęgniarki. Gdyż jakoż ma medycynofobie i osoby w białych fartuchach ją przerażają. - rozpisze ładnie motyw po następnej swojej notce.]

Karou pisze...

[Jasne! Przychodzi mi do głowy tylko jeden pomysł że Irys znów się od tego świecenia poparzy i przyjdzie do Amelii jako że ta jest pielęgniarką z kolejnym poparzeniem. Jak pasuje to zacznij ]

Irys

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Jasne! Przecież czekałam na Panią pielęgniarkę! :) Może Alicia po prostu do niej przyjdzie bo dyrekcja zarządziła, że ma mieć z nią takie choćby prywatne spotkania co kilka dni? Oczywiście Ala nie byłaby do nich pozytywnie nastawiona.]

Alicia

Szelma pisze...

[Chętnie, przy takiej różnicy charakterów będzie ciekawie :) Nie jestem pewna, czy da się wymyślić coś kreatywnego - Amelie pomogłaby wyleczyć rany Cadi po nagłej transformacji w kolczatkę? Podejrzewam, że rozsypana Cadillac jest nieco bardziej kontaktowa niż zwykle, więc ich rozmowa jako-tako by się kleiła. Zaczniesz/jakiś inny pomysł?]

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Okey :) jakoś to rozwiniemy!]

Nienaturalne. Chore. Popieprzone. Właśnie takie było życie Ali (przynajmniej we własnej, skromnej opinii), która chwiejnym krokiem maszerowała opustoszałymi, ciemnymi korytarzami zamczyska. Czasami mijając jakieś wrzeszczące grupki nastolatków, którzy wracali z wieczornych zajęć lub pojedyncze jednostki, snujące się bezcelowo po marmurowej, lekko popękanej posadzce. A spojrzenie naszej dziewczyny było mętne, nieprzytomne; zaś białe włosy rozczochrane i skołtunione. Tworzące na czubku głowy coś na wzór prowizorycznego, niesfornego koczka, który kołysał się przy każdym - nawet najlżejszym - ruchu głowy.
Jednak powróćmy do Ali, która garbiąc się i mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem dotarła pod drzwi, na których złotymi literami wypisano imię i nazwisko szkolnej pielęgniarki. Kolejne spotkanie. Kolejna, stracona godzina. Głupota. Dziewczyna westchnęła i szepnęła klamkę. Raz. Drugi. Trzeci. Niestety - bez większego skutku.
- Niech to... - ochrypłe marudzenie zostało skwitowane żałosnym kichnięciem oraz nieeleganckim wytarciem nosa rękawem grubaśnego, obszernego swetra. A przecież na dworze panował upał, prawda? Jednocześnie Alicia opadła na najbliższe krzesło, objęła ramiona patyczkowate nogi, skuliła się i oparła podbródek na klatce piersiowej. I wystarczyło kilka minut, aby poczuła niesamowity ciężar powiek oraz znajome łomotanie w prawej skroni. Czyżby zbliżała się migrena? - Cudownie. - bąknęła, oblizując koniuszkiem języka popękane, sine wargi oraz zaciskając drżące dłonie w pięści. Gdyby tylko miała papierosy z pewność zdołałaby wypalić około dwóch w ciągu paru minut. Nerwowo. Szybko. Wdychając z rozkoszą gęsty, siwy dym.
Bo prawda była taka, że Alicia nie chciała tutaj być, lecz MUSIAŁA. Zostało jej to z góry narzucone, a ona sama wręcz zmuszona, aby co kilka dni meldować się pod drzwiami Amelie. A wszystko dla jej dobra, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że moc Ali jest dla niej w pewien sposób destrukcyjna. Dlaczego miała więc powstrzymać to co nieuniknione? Co było ważniejsze: jej życie, czy życie tysiąca ludzi? Odpowiedź była oczywista, prawda?

Alicia

Ace pisze...

Reid obudził się dzisiaj o normalnej porze. Budzik zadzwonił, domagając się tego, aby pan Lightwood ruszył swoje szanowne cztery litery, ogarnął się i poszedł do pracy jak każdy obywatel.
Przeciągnął się w łóżku, a potem wstał, aby rozprostować skrzydła. No i to był ten moment - moment, w którym zabolało go lewe skrzydło.
- Ała - skrzywił się. Czyżby źle spał? Przecież nigdzie się nie uderzył przy lataniu... Już umie lądować i w ogóle... Tak, to na pewno przez to, że źle spał.
Chociaż to mogło być wtedy, jak ta dziewczyna od panowania nad powietrzem posłała go na drzewo. Taaak, to mogło być to. Bo bolało jak diabli.
Nie mając innej drogi wyjścia, ubrał się, umył i poszedł do szkolnej pielęgniarki (właściwie mógł przeczekać, może przestanie go boleć, ale Reid dbał o siebie).
Zapukał do drzwi, a potem wszedł do środka.
- Dzień doobry - przywitał się grzecznie, uśmiechając się lekko. - Można?

Sasha pisze...

Przepustka nie była czymś co uznałbym za łut szczęścia. Chciałem wyjść trochę na miasto poza mury Recifle College. I po kilku minutach próśb w sekretariacie, trzymałem załatwiony papierek. Z uśmiechem na twarzy opuściłem teren szkoły i udałem się do pobliskiego miasteczka.
Po dwóch godzinach beztroski i radości, nad moją głową zebrały się czarne chmury. Dosłownie i w przenośni. Jakiś facet w mundurze zaczął do mnie strzelać. Ostrzegali mnie przed takimi, co to będą chcieli na mnie zapolować. Zacząłem uciekać ile sił w nogach, co rusz potykając się o jakieś przedmioty. Teraz zamiast jednego gościa, goniło mnie kilku.
- Goń!- usłyszałem krótki rozkaz i w moim kierunku w strasznie szybkim tempie biegły gończe psy. Jeden z nich wbił mi swoje kły w nogę. Mężczyzna strzelił we mnie, a kulka otarła się milimetrami o mój kark, który teraz był nadszarpnięty i krwawił. Postrzelono mnie zaraz też i ramię. Coraz ciężej było mi uciekać, jednak się nie poddawałem. Nie mając ani kartki ani ołówka własną krwią narysowałem na drzewie pospiesznie ogromnego smoka, który zaraz ożył i zionął ogniem w nich. Przymglone oczy miałem i ledwo co kontaktowałem.

raven pisze...

[Pewnie, niestety mój pomysł zalicza się bardziej do kategorii formalnej :c
Pewien mądry pan wpadł na pomysł, że w organizmie Ann może zachodzić więcej zmian genetycznych, które bardziej przybliżałyby ją do roślin. Zleciłby więc jakieś krótkie badanie, nie wiem, pobieranie krwi chociażby. Niestety pacjentka należy do tego typu umykającego przed igłami w dzikim popłochu, więc do zadań pani pielęgniarki należałoby przede wszystkim uspokojenie rozhisteryzowanej Annie i próby usadzenia jej na fotelu.
Mózg na ścianie.]

Annie M.

Sasha pisze...

Nie wiedziałem co się ze mną działo. Nie wiedziałem jakim sposobem dotarłem do bramy szkoły. Nie wiedziałem kto mnie znalazł. Padłem twarzą na ziemię, tocząc krew. Słyszałem to całe zamieszanie. Ktoś mnie podniósł. Przymknąłem oczy, widząc narastającą wizję śmierci. Przecież nie tak to miało być. Przecież to miało być miłe popołudnie spędzone na czytaniu komiksów po angielsku w miejskim parku.
Kiedy poczułem pod sobą miękki materac łóżka, zacząłem się krztusić własną krwią. Śmierć gdzieś była w pobliżu. Wyciągała po mnie swoje szpony. Chciałem uciec od tej wizji, jednak ona była zbyt blisko.
- Smok...- powiedziałem słabo tak jakbym majaczył- Zniszczy...- przecież smok teraz nie miał kontroli. Owszem ochronił mnie, ale miał też teraz pretekst, aby zniszczyć całe miasto. Jednakże nie miejsce, gdzie byłem ja.

cisza. pisze...

[Oj, chyba troszkę źle to wyjaśniłam. Chodziło raczej o to, że czasami jej moc wymyka się spod kontroli, dlatego ma te rany. Nie powstają one za każdym razem, gdy dar Kat się aktywuje ;) A co do wątku, to mogłaby trafić do pielęgniarki po jednym z takich paskudnych wymknięć mocy. Chyba, że wolisz jakiś wątek poza gabinetem ;P]
Katherine

Ace pisze...

Reid unikał jak ognia różnych tabletek i brał je tylko w ostateczności. Pomijając leki, które na przykład zapisał mu lekarz, czy coś. Ale jeśli chodzi o środki przeciwbólowe, to tylko w ostateczności, jak już prawie oszalał z bólu. Na szczęście takie akcje zdarzały się bardzo rzadko.
Rozejrzał się dyskretnie jeszcze. Nigdy tu nie był, bo nigdy mu nic nie było. No, może kiedyś jak się tutaj jeszcze edukował. Też miał coś ze skrzydłem. Kurczę, te jego biedne...
- Chyba mam zwichnięte skrzydło - powiedział i kciukiem wskazał do tyłu. Poruszył lekko lewym i skrzywił się z bólu. - Albo cokolwiek. Ostatnio wpadłem na drzewo. A raczej ktoś mnie na nie wysłał, kiedy byłem w powietrzu - wyjaśnił, aby panna Viser wiedziała o co chodzi i jak najlepiej mogła się nim zająć.
Nie przepadał za kotami (które kochały spać na jego kolanach i wbijać potem pazurki, bo było im tak cudownie dobrze na tych jego kolanach, że chciały, aby było jeszcze wspanialej).

francuski piesek pisze...

[A chętnie. Tylko jakiś pomysł by się przydał. :P Taka wizyta Charlesa u pielęgniarki, bo głupi pobił się z innym mutantem o dziewczynę? Zielonego pojęcia nie mam. Jestem tak zmęczona, że nie umiem myśleć >.<]

Charles

Sasha pisze...

Wiedziałem, że muszę żyć. Tak wiele rzeczy do zrobienia jeszcze było. A po za tym to nie miałem uzupełnionej przynajmniej do połowy 'rzeczy, które chciałbym zrobić przed śmiercią'. Więc jako tako miałem motywację, aby wrócić do żywych. Zaczerpnąłem haust powietrza.
- Ktoś wpuścił smoka, który terroryzuje miasto- usłyszałem jakiegoś zdenerwowanego mężczyznę. No tak, smok powołany przeze mnie do życia najwidoczniej miał się dobrze i miał zamiar rozpierniczyć całe miasto. Albo przynajmniej tą część, gdzie przebywali ci, którzy chcieli mnie się pozbyć. Czułem, że powoli jakoś wszystko się we mnie zlepia.

francuski piesek pisze...

[E no, nie wykorzystuj mnie tak. :C Ze względu na to, że muszę odpisać jeszcze kilku osobom, to ładnie bym ciebie poprosiła, żebyś zaczęła. :P]

Charles

Ace pisze...

Reid obserwował ją uważnie i uśmiechnął się, kiedy dotknęła jego skrzydeł. Uwielbiał, jak ktoś je dotykał. To było takie bardzo miłe uczucie, prawie jak głaskanie koniuszkiem palca wewnętrzną stronę dłoni lub ręki.
No tak, syknął, bo bolało. A on nie należał do typu mężczyzn, którzy cierpią i zdychają. Wolał się pozbyć bólu. Zwłaszcza takiego. No i poza tym, jak miałby latać, skoro nie miałby sprawnych skrzydeł? To by był dopiero koniec świata.
- Ała - jęknął, ale zaraz zaczął się poprawiać. - Znaczy ten, niech sobie pani nie przeszkadza.
No dobra, co by tu... o, zajmie się obserwowaniem kota, który łaził po biurku, siadał, kładł się, zamykał ślepia... Fascynujące. Ciekawe czy polował na gołębie. Pewnie tak, to kot.
- Hm... no więc co tam u pani ciekawego słychać? - zagadnął.

Ace pisze...

Oj tam, on chętnie by sobie popatrzył na ten uśmiech. Uwielbiał patrzeć, jak się ludzie uśmiechają. To było miłe. Od razu jemu samemu robiło się tak cieplej i lżej na sercu. Taka to magia sobie była. Był chyba za bardzo empatyczny jak na faceta... Ale lubił to i jak komuś nie pasowało, to już nie jego problem. Bierz zabawki idź do domu. No.
- Domyślam się - zaśmiał się lekko. - Ale na szczęście mają ciebie, Amelie. Jestem, Reid - odchylił dłoń do tyłu, aby ją jej podać i uścisnąć, jak to miał w zwyczaju, kiedy poznawał nową osobę. Tak się z reguły robiło, ale jemu to chyba weszło w krew. Może dlatego, że kiedy tutaj przybył, ręce podało mu więcej osób w trzy dni, niż u niego w Australii w szkole przez trzy lata... No ale, co tam narzekać, tutaj przynajmniej ludzie byli lepsi i fajniejsi i szło się z nimi dogadać.
- Bardzo źle to wygląda? - zapytał, chociaż to głaskanie było takie przyjemne...

Ace pisze...

Oj tak, on uwielbiał przebywać z osobami, które się uśmiechają. Nie przepadał za ponurakami. A tak, to mógł się pośmiać wraz z tymi osobami o to było po prostu super! Wtedy dzień nie był stracony. Z natury lubił się śmiać i robić głupie, śmieszne rzeczy i lubił dzielić się tymi śmiesznymi pierdołami z innymi, którzy też się śmiali. Uff. No, śmiech to zdrowie.
- Rewelacyjnie...? Aaa - uśmiechnął się, ponieważ domyślił się, o co chodzi pani pielęgniarce. - Rozumiem, że chciałabyś się przelecieć.
Bez żadnych podtekstów i dwuznacznych tych... Dwuznacznie robiło się później, jak kogoś zabierał ze sobą na przejażdżkę... No tak, na przelot? Chyba tak można było powiedzieć.
- Spokojnie, nie pobieram za to opłat - roześmiał się, ale po chwili przestał. Nie chciał się ruszać, żeby nie przeszkadzać jej w pracy. Która teraz była dla niego ważna.

Bardzosmutnyczłowiek pisze...

[jasne, nie mam z tym problemu, jeżeli coś ci się takiego jawi to daje wolną rękę.]

Pandora Psyche Kuro pisze...

Kolejne dni mijały a jej skutecznie udawało się unikać spotkania z pielęgniarką. Jako nowe ciało pedagogiczne miała bowiem obowiązek stawienia się na badania wstępne, na podstawie których zakładane były osobiste karty pracownicze. Jednak sama myśl o spotkaniu osoby w białym fartuchu powodowała, że Pandora stawała się niebieska z przerażenia. Tą dziwną fobię związaną z personelem i sprzętem medycznym nabyła jeszcze przed pierwszą przemianą w dzieciństwie. Toteż robiła wszystko aby dużym łukiem omijać szpitale, przychodnie, lecznice i każde inne miejsce, gdzie można było natknąć się na służbę medyczną. Tak i teraz wymyślała coraz to nowsze i dziwniejsze wymówki.
Dzisiejszego dnia również udało jej się uniemożliwić spotkanie poprzez przesunięcie zajęć SO - sztuki obrony. Ten fakt tak ją ucieszył, że podczas zajęć zapomniała się na chwile i z całym impetem uderzyła o specjalnie wzmocnioną tytanową ścianę. Cała sala była odpowiednio wzmocniona przez różnego rodzaju stopy metali, gdyż było to miejsce, gdzie uczniowie ćwiczyli swoje moce. Uderzenie wyglądało dość poważnie jednak w dużej mierze zostało ono zamortyzowane przez specyficzne harpie pióra. Toteż Pandora wyszła prawie bez szwanku. Prawie, bo lewą ręką zahaczyła o ostrą krawędź biurka. Z ramienia zaczęła sączyć się niebieska krew. Było jej tak dużo, że zaczęła skapywać na podłogę. W sali zrobiło się zamieszanie. Pani profesor uciskała ranę uspokajając swoich uczniów.
- To gdzie nasza poszkodowana - zza grupki uczniów, która otoczyła Pandorę dobiegł spokojny, ciepły głos kobiecy.
Przez całe ciało Pandory przeszło niemiłe mrowienie a skóra z białej zaczęła robić się tak niebieska jak kolor jej krwi.
- O nie - tylko tyle zdołała wykrztusić i zemdlała.

Kiedy się obudziła znajdowała się już w gabinecie szkolnej pielęgniarki. Jednak za nim zorientowała się w jakiej sytuacji się znalazła minęło trochę czasu. Nie była w stanie w pierwszej chwili wszystkiego ogarnąć, gdyż wirowało jej w głowie tak jakby właśnie wysiadła z kolejki górskiej.
- O moja głowa - jęknęła
- Dzień dobry i jak się czujesz - kobieta w białym fartuchu przywitała ją z uśmiechem pochylając się nad nią. Na kitlu był zawieszony identyfikator : Amelie Viser Pielęgniarka.
- Aaaaa - krzyknęła Pandora zrywając się na równe nogi i kierując się do wyjścia. Jednak coś nie pozwalało jej zrobić więcej niż kilka kroków. Dopiero teraz na prawej ręce zauważyła metalową bransoletkę przykutą łańcuchami do ściany.
- Wypuść mnie natychmiast - 23 latka szarpała się próbując się oswobodzić
- Przykro mi ale nie dałaś mi innego wyboru - Amelie jakby posmutniała
- Myślałaś, że nie zauważę, że mnie unikasz. Postanowiłam dowiedzieć się jaki jest ku temu powód. Dlatego zadzwoniłam do twojego brata i dowiedziałam się o twojej medycynofobi. Nie ukrywam, że byłam dość zaskoczona ale jakbym wiedziała wcześniej inaczej byśmy to załatwiły - na twarzy pielęgniarki tym razem malował się wyraz litości
- Niedobrze mi - mruknęła Japonka osuwając się na podłogę
- Było się tak szarpać. Ja wcale nie jestem taka zła - Amelie pomogła jej wstać i położyć się na łóżku.
Jednak powody tych dolegliwości nie były związane z jej szamotaniną, czy wcześniejszymi urazami tylko miejscem w którym się znajdowała i osobą przebywającą razem z nią. Miała ochotę na użycie swej mocy i ogłuszenie radosnej pielęgniarki jednak miała świadomość, że mogłaby w ten sposób stracić pracę o którą się tak starała. Toteż zwinęła się w kłębek i czekała na cud.

Ace pisze...

- Za tyyyydzieeeń? Żartujesz? - miał taką smutną minę, że dostałby za nią Oskara. - O matko kochana, no nie - jęknął, a po chwili westchnął, jakby godząc się z tym, ale było w tym tyle ostateczności, jakby poświęcał tym samym nie wiadomo co i nie wiadomo ile. - Dobrze... Niech będzie. Tydzień bez latania...
Matko, tak dawno nie czuł się zwykłym człowiekiem, a tu proszę. Będzie miał okazję znów poczuć się kimś przed mutacją. No, może nie do końca, bo skrzydła nadal tu sobie będą. Ale to nie zmieniało faktu, że to będzie naprawdę długi i ciężki tydzień. Chyba wypożyczy sobie jakąś serie książek. Albo przyczepi się do kogoś i nie da mu spokoju.
- Posiedzę sobie tutaj jeszcze, okej? Dłuższa przerwa w bibliotece... nic im się nie stanie.
To nie tak, że to właśnie Amelie wybrał sobie na swoją "ofiarę". Po prostu dziewczyna ładnie się uśmiechała i wydawała się dobrym towarzystwem. A Reid zamierzał to wykorzystać.

Porcelanowy Chochlik pisze...

Spotkanie jeszcze się nie rozpoczęło, a Alicia najbardziej marzyła o tym, aby dobiegło już końca i żeby mogła zrobić coś - cokolwiek - z rękami. Zamiast tego grzecznie usiadła na ulubionym, starym fotelu (stąd miał doskonały widok na szkolny ogród) i położyła je na stole. Zupełnie nieruchome. Zupełnie spokojne. A jej spierzchnięte usta z wahaniem wypuściły powietrze, zaś mętne oczy spoczęły na sylwetce kocura.
Błagam. Dlaczego muszę tutaj być? To nie ma sensu! I tak umrę w samotności... - palce dziewczyny zaczęły nerwowo skubać rękaw rozciągniętego, popielatego swetra, a ona sama nieświadomie wydęła policzki, na których pojawiły się małe, różowe plamki. Zaś przez jej umysł przebiegła długa wiązanka przekleństw, a ona sama miała ochotę walić głową w ścianę. Wszystko byleby móc stąd wyjść!
- O czym będziemy dzisiaj rozmawiały? - zapytała, rozmasowując lewy nadgarstek i gwałtownie podrywając się z fotela. Tak, zawsze gdy TUTAJ przychodziła stawała się niesamowicie nerwowa, a jej dłonie zaczynały drżeć bardziej niż zwykle. Ależ z Ciebie idiotka! Zachowujesz się jak ćpun na tygodniowym głodzie! I tak się też czuła, gdy podeszła do otwartego okna i z wyraźną ulgą nabrała do ust chłodnego powietrza. O tak! Niespodziewane uczucie duszności minęło tak nagle jak się pojawiło.
- O śmierci? Miłości? Przeszłości? Przyszłości? Moim samopoczuciu? Czy może wypijemy po herbacie i pomilczymy? - dodała nie siląc się nawet na odrobinę taktu, kultury czy subtelności. Przecież obie doskonale wiedziały, jakie ma podejście do owych spotkań.

Alicia

Jaspis pisze...

[Dziękuję i również witam! :) Co powiesz na to, by mniej więcej od miesiąca, odkąd to Elizabeth jest w Recifle, Amelie przychodziłaby do niej co jakiś czas? Oczywiście ze względu na to, że jest pielęgniarką i moc, jaką posiada, starałaby się nieco Elizabeth pomóc. Ta z kolei tolerowałaby jej obecność, ponieważ w jej towarzystwie i za pomocą jej zabiegów rzeczywiście odczuwałaby ulgę, chociażby krótkotrwałą. Stąd mimo że panna Thomson raczej unika towarzystwa, z Amelie byłaby nawet w stanie porozmawiać i nie odnosiłaby się do niej zbyt zgryźliwie. Co Ty na to? :)]

Elizabeth Thomson

tabletka na zgodę pisze...

[ Z wielką chęcią, ale wszelkie pomysły jakie miałam do zaproponowania okazały się być już wykorzystane w komentarzach wyżej xD Mam nadzieję, że masz do zaproponowania jakiś pomysł, bo ode mnie to tylko kolejna wizyta z rozcięciem czy złamaniem, wybacz ;_; ]

Pearl

nie istnieję pisze...

[Skoro leczy przez dotyk, mam idealny wątek. Andrew przyjdzie do niej z poważnymi obrażeniami (pewnie wpadł w złym momencie na jednego z niebezpiecznych mutantów) chcąc uzyskać od niej pomoc. Ale kiedy dziewczyna będzie próbować go dotknąć, Drew stanowczo odmówi współpracy. Zmniejszenie bólu dla jego zwiększenia przez wadę własnej mutacji nie będzie mu na rękę. Co ty na to?]

Andrew O'Dwyer

cisza. pisze...

Nie przepadała za lekcjami wychowania fizycznego z dwóch powodów, które były ze sobą w pewien sposób związane. Na sali było za dużo ludzi, a kiedy Katherine próbowała bardziej się zaangażować, jej moc często postanawiała wkroczyć do "zabawy". Na szczęście w większości przypadków działy się nieszkodliwe rzeczy, jak na przykład kolorowe płatki lecące z sufitu, czy zmiana podłogi na łąkę pełną kwiatów. Jednak zdarzały się też inne sytuacje, kiedy to moc Kat wcale nie miała być zmyślona i niemożliwa do dotknięcia, jak to czasem bywało. Atakowała z pełną siłą, rzucając w ludzi ostrymi przedmiotami, czy po prostu samym bólem, niewidocznym, lecz wyjątkowo krzywdzącym.
Tym razem grali w siatkówkę. Większość dziewczyn stała znudzona, zerkając od czasu do czasu na piłkę. Katherine również nie miała zamiaru się wtrącać w mecz. Siedziała na ławce, odmawiając gry. W pewnym momencie mimo wszystko piła poleciała prosto w jej stronę. Najwyraźniej jej moc postanowiła stać się obrońcą w nieco nieudolny sposób. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, gdy tylko wyczuła energię wydobywającą się z jej ciała. Chciała temu zapobiec, jednak nie wiedziała jak. W ostatniej chwili skierowała całe uderzenie własnego daru na siebie; od razu straciła przytomność.
Obudziła się, czując, że jest przez kogoś niesiona na rękach. To nauczyciel postanowił zabrać ją do pielęgniarki. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę i chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z przebudzenia Black. Dostrzegł to, wchodząc do gabinetu, jednak nie odezwał się do dziewczyny ani słowem.
- Zaopiekujesz się nią? - spytał pielęgniarkę, kładąc poszkodowaną na łóżku.
- Nic mi nie jest - wymamrotała zirytowana Kat. Nawet na nią nie spojrzał wychodząc. Zapewne będzie jej robił wyrzuty na następnej lekcji, kretyn.

Katherine

cośtupowinnobyć pisze...

[tak strasznie się różnią, ze Greg mi tu postuluje o wątek! Może wpaść do pani pielęgniarki ze swoim standardowym bólem ręki]

greg.

Porcelanowy Chochlik pisze...

Alicia odetchnęła głęboko. Raz. Drugi. Trzeci. Jednocześnie naciągając rękawy starego, znoszonego swetra, które nieświadomie skubała. Aż wreszcie zmarszczyła brwi, włożyła ręce do kieszeni i zakołysała się na piętach. Może powinnaś okazać choć odrobinę wdzięczności? Dziewczyna cicho prychnęła, opierając plecy o parapet i przymykając opuchnięte powieki. Była zmęczona. Było jej zimno. A na dodatek czuła nieprzyjemny, tępy ból w okolicach lewej skroni, który zapowiadał rychłą migrenę. Cudownie, prawda? Nie ma to jak kilkugodzinny ból głowy na zakończenie pięknego dnia!
- Porozmawiajmy. - odparła, oblizując sine, lekko popękane wargi i wyprostowała przygarbione plecy, czując jak mięśnie protestują przeciwko zmianie pozycji. Jednocześnie pochyliła się do przodu i odepchnęła od ściany, aby rozpocząć dobrze sobie znaną wędrówkę po pomieszczeniu. Krok do przodu. Krok w bok. Kilkusekundowe wpatrywanie się w obraz jakiegoś obcego krajobrazu. Regał z książkami. Zamknięte szafy (czy kryją jakąś tajemnicę?). Wazon z kwiatami. Ciche kichnięcie. Cmoknięcie. Kolejny obraz, na którego widok dłonie Ali zawsze zaciskają się w pięści. A przedstawiał on otchłań. Czarną, mroczną dziurę oraz niewielki, jasny punkcik w wszechobecnej ciemności.
- Wierzysz w przeznaczenie? - wymamrotała, pocierając ramiona, przez które przebiegł nieprzyjemny dreszcz, kumulujący się gdzieś w okolicach klatki piersiowej. I wciąż wpatrywała się w ów dzieło, wyciągając dłoń, aby musnąć koniuszkami palców pozłacaną, starą ramę. - Wierzysz, że wszystko ma jakiś sens? - dodała, a jej zachrypnięty głos był spokojny, jakby odległy i zamyślony. Zaś przez biedną głowę Ali przebiegały stada myśli, niczym dzikie mustangi, biegnące przez dziewiczą prerię.

Alicia W.

cośtupowinnobyć pisze...

Bywały takie dni, w których radził sobie z bólem ręki bez większych problemów. Wystarczyło kilka tabletek i powtarzanie sobie, ze przecież nic się nie dzieje. Problem pojawiał się wtedy, kiedy magiczne tabletki znikały z zasięgu jego wzroku, a samo 'wmawianie' już nie pomagało. Wtedy należało iść do lekarza lub pielęgniarki i, choć ten pierwsze przerażał go niesamowicie, pani pielęgniarka wyglądała na osobę całkiem przyjemną. Nie mieli co prawda okazji porozmawiać dłużej niż kilka minut, ale nawet po tak krótkiej rozmowie, Greg mógł stwierdzić, że pani w pielęgniarskim wdzianku prawdopodobnie go nie zabije.
Kiedy ból stał się nie do zniesienia, wyszedł ze swojego pokoju i powoli skierował się w stronę gabinetu Amelii. Z niechęcią zapukał cicho, po czym wszedł do środka uśmiechając się lekko pod nosem.
- Pracujesz już? Czy mam przyjść 'nigdy'? - zapytał, starając się opanować grymas bólu. Kot syknął nieco na jego widok, a Greg przypomniał sobie, jak pewnego dnia (zupełnym przypadkiem), przytrzasnął mu ogon drzwiami. Pamiętliwa bestia, najwyraźniej wciąż obmyślała sposób jak się na nim zemścić.

greg.

Ace pisze...

No tak, tak, to było jasne. Ale nigdy go skrzydła nie bolały, więc nie myślał o tym, że mógł je nadwyrężyć. Ale teraz sobie odpoczną podczas tego tygodnia. I dobrze. Niech się to jedno wyleczy, żeby potem Reid mógł znów sobie polatać. Och, już się nie mógł doczekać!
- Ja poproszę herbatę malinową. Mam nadzieję, że masz. No i spokojnie, nie gryzę. Możesz sobie ze spokojem siedzieć - zaśmiał się cicho.
A tam, niegościnna. Opatrzyła mu skrzydło! To było wspaniałe! Powinien on jej za to robić herbatki i przynosić ciasteczka!
Właśnie, mógłby jakoś podziękować.
- Lubisz Merci? - zapytał w końcu, unosząc na nią wzrok.