sobota, 13 lipca 2013

Though the fear keeps me moving

   Still my heart beats so slow...



DZIEWIĘTNAŚCIE LAT
NIEMIEC
ŻYWA BROŃ
LEON KRAUSE



        Jeden z eksperymentów z Neuschwanstein, dokładnie eksperyment o numerze 4821. Jeden z niewielu ludzi, którzy przeżyli pobyt w tamtejszym ośrodku i badania w nim przeprowadzane.
        W Neuschwanstein został zmieniony w żywą broń, stał się chodzącym arsenałem. Bronią, która w zamiarze miała być niezawodna i wręcz idealna do odzyskania utraconego przez Niemców honoru.
        Niestety nie wszystko poszło tak, jak powinno. Niektóre z wprowadzonych w nim usprawnień szwankują, co skutkuje licznymi krwotokami, a przy gorszym dniu i przemęczeniu również obrażeniami wewnętrznymi.





Nie wszystko jest dziełem przypadku. Nawet on nie znalazł się w zamku przez zwyczajną pomyłkę. Wszystko ściśle łączyło się z jego rodziną, której członkowie znikali w całkowicie przypadkowej kolejności, jednak na pierwszy ogień poszła najdalsza rodzina, mieszańce nie należące do rasy panów, ciotki i kuzyni o ciemnych włosach i oczach. 
Dopiero gdy zniknęła jego matka i ojciec zaczął się niepokoić, miał wtedy może szesnaście lat i został pod opieką dziadka, który lubił pod nosem przeklinać na skutki drugiej wojny i mamrotać o powrocie dawnej świetności.
Bał się wtedy przeraźliwie, zarówno o siebie jak i o to, co stało się z jego najbliższą rodziną, ale przecież od dziecka wpajane mu było, że musi być silny, w końcu kiedyś miał zostać głową rodziny.
I któregoś dnia, stało się. Został uśpiony i obudził się dopiero w murach Neuschwanstein. 
Z pierwszych chwil pobytu w ośrodku pamięta naprawdę niewiele, większość czasu, który tam spędził był pod narkozą i w tym czasie naświetlano go oraz modyfikowano pod różnymi kątami. 
W chwilach, kiedy odzyskiwał przytomność, towarzyszył mu niesłychany ból stawów, mięśni... Czuł się jakby ktoś oberwał go ze skóry i w bardzo brutalny sposób próbował uformować według własnego pomysłu i uznania.
Nic, absolutnie nic, nie zostało mu wyjaśnione do czasu, aż nie przyszedł czas na przetestowanie broni, którą się stał. 
Pamięta ten moment jakby to było dziś. W pomieszczeniu sali, która wyglądem bardzo przypominała szpitalną pojawił się jego dziadek, w mundurze wojskowym i opaską ze swastyką na ramieniu. Dopiero wtedy został wyprowadzony ze stanu nieświadomości, który chyba jednak podobał mu się bardziej niż to, co usłyszał.
Wszyscy uznawali, że dostąpił zaszczytu by przeżyć wszystkie zabiegi i przysłużyć się powstaniu nowej generacji nadludzi. Był ważny, był osiągnięciem, był wśród ludzi, którzy mogliby wymordować całe narody tylko po to, by osiągnąć swój cel, by odzyskać utracony honor.
Po krótkim okresie rekonwalescencji nadszedł czas na to, aby sprawdzić jak działał i żeby to uczynić wstrzyknięto mu prawie śmiertelną dawkę adrenaliny, która zmusiła jego ciało, do wyrzucenia z siebie całych serii nabojów. Przez pewien czas nawet nic nie czuł, dopiero w momencie, gdy padł na ziemię zorientował się, że z ran, które powstały wypłynęło naprawdę dużo krwi.
Okazał się być nieprzydatny, przez wiele miesięcy trenowano go, aby zapanował nad swoimi mocami, jednak nie skutkowało to za bardzo, bowiem za każdym razem, gdy był u kresu sił pojawiał się krwotok, większy lub mniejszy, czasami spowodowany przez zbłąkaną kulę, która utkwiła w którymś z narządów wewnętrznych.
Mieli zamiar się go pozbyć, wiedział o tym i zdawał sobie sprawę też z tego, że z zamku nie miał zbyt wielu możliwości ucieczki, ale któregoś dnia, podczas letniej, burzowej nocy, gdy wysiadło zasilanie udało się i umknął swoim oprawcom, a brakowało mu wtedy zaledwie kilku miesięcy do osiemnastych urodzin. 


           Zajmuje pokój 1a, uczniem jest od kilku miesięcy (trochę ponad pół roku).
        Jest homoseksualny, ale przez wychowanie odczuwa przez to sporą niechęć do samego siebie, więc określenie go prawie aseksualnym też byłoby na miejscu.
        Jest dzieciakiem potrzebującym ciągłej opieki, wariatem 

maniakalnie próbującym zapanować nad sobą i swoją mocą, 
człowiekiem spokojnym, opanowanym i nawet uczuciowym oraz niezbyt rozmowną istotą, która, paradoksalnie, potrzebuje towarzystwa.
        Stara się ściągać na siebie minimum uwagi, aczkolwiek czasami jest to niemożliwe, szczególnie gdy zaczyna pluć się krwią.


__________
Witam wszystkich wraz z Leonem. 
Pierwsze i drugie zdjęcie z deviantArt, a gif z weheartit, treść karty za to moja, tytuł z utworu Petera Gabriela - My Body is a cage
Karta aktualizowana: 16 lipca 2013

54 komentarze:

kiraj pisze...

[ Co ty na to, żeby się już trochę znali i Leonek zacznie pluć krwią, więc Fabian zaciągnie go przymusem do gabinetu pielęgniarskiego/do łazienki/do swojego pokoju po chustki/something else?
Widzisz? Myślę dla Ciebie, doceń! x3 ]

F. E. Maverick

Aleksandra Krajewska pisze...

[Dzieńdobry witam pana z Calipse i już serdecznie tak nieładnie wykorzystam o pomysł na wątek :)]

kiraj pisze...

[ Okeej, żebyś wiedziała, że zacznę i nawet postaram się ładnie to zrobić! xd ]

Fabian byłby w Recifle College strasznie samotny, gdyby nie fakt, że ma w tym miejscu kilka osób, które utrzymują z nim stały kontakt i nie tracą do niego cierpliwości pomimo tego, że momentami sam zdawał sobie sprawę z faktu, że bywa niezwykle irytujący przez swoje zachowanie. Potrafił być zaborczy i nieustępliwy, szczególnie w takich sytuacjach jak ta obecna, kiedy Leoś dostał krwotoku i zaczął pluć krwią. Fabian na szczęście nie spanikował i podał chłopakowi paczkę chustek, ciągnąc go za rękę go gabinetu pielęgniarskiego. Niestety, tam jak na złość czekały na nich puste drzwi. Już brunet miał go zabrać do siebie do pokoju lub w inne nieco bardziej ustronne miejsce, coby nikogo nie wystraszyć, kiedy zobaczył idącą w ich kierunku higienistkę. Po chwili sytuacja została względnie opanowała.
- Leoś, jak ty się czujesz? - spytał nieco przesadnie zmartwionym tonem głosu. Był cholernie zaniepokojony tym krwotokiem, ale cóż w tym dziwnego? Nie chciał stracić przyjaciela, to chyba złamałoby mu serce. Może wiedział, że taki krwotok to jeszcze nie oznaka czegoś poważnego, ale i tak się zdenerwował, że Leonowi może coś złego dolegać.

F. E. Maverick

Aleksandra Krajewska pisze...

[A pali on? Może Calipse podejdzie i się zapyta po co to robi, wiesz ona tak poznaje świat i wielu rzeczy nie rozumie] Calipse

Aleksandra Krajewska pisze...

[Twoje zaczęcie było by tu nie na miejscu, zwyczajne lanie wody, więc ja jak najbardziej zacznę, a jaka długość?

kiraj pisze...

Fabian wyraźnie do chłopaka miał duży sentyment skoro nazywał go pieszczotliwie Leosiem, ale prawda była taka, że jak on kogoś polubił to zazwyczaj strasznie się o tę osobę martwił, tym bardziej kiedy zaczynała nagle kaszleć krwią bez powodu, co do codziennych wydarzeń raczej nie należało, a przynajmniej nie powinno. Może on lekarzem nie był i na medycynie się nie znał, ale nigdy wcześniej nie widział, żeby ktoś się własną krwią dławił. To z pewnością nie należało do fajnych przeżyć, a podświadomie czuł, że to chyba nie pierwszy raz jak Leoś tak ma, bo przyjął to z dziwnym spokojem (chociaż on to w ogóle oaza spokoju cierpliwości, nie tylko w takich sytuacjach, ale ogólnie dla takiego natręta jak Fabian).
- No, to chodź. Tylko mi się nie udław, czy coś... - mruknął, prowadząc go do swojego pokoju. Trzynastka była jednym wielkimburdelem, gdzie nie było nawet widać łóżka, ani ścian. Wszędzie plakaty, jakieś pogniecione kartki zawalały sporą część podłogi, a poza tym po całym pokoju rozrzucone były ciuchy. Całe mnóstwo ciuchów, lepiej niż w sklepie! Wszystko całkiem czyste (bo znośnie pachnące), chociaż zostawione w dużym nieładzie.
Fabian nie bawiąc się w szczegóły zwyczajnie przechylił całe łóżko, zapierając je własnym ciężarem przez co wszystkie ciuchy i reszta bajzlu spadła na ziemię razem z kocem, który chyba się Leosiowi nie przyda. Tak, Fabian był super kumplem, chociaż momentami trochę za bardzo dramatyzował i niepotrzebnie się przejmował, ale było to całkiem miłe z jego strony, no i niektórzy mówili, że urocze przy okazji, bo nie każdy chłopak w jego wieku brał cokolwiek do siebie, tym bardziej jeżeli właśni rodzice opisywali go w dość negatywny sposób.

F. E. Maverick

Miles pisze...

Był w tym miejscu zaledwie jeden dzień i to niecały, więc to normalne że czuł się jeszcze nieswojo. Został pobieżnie oprowadzony po niemalże całym ośrodku i częściowo zapoznany z planem dnia, oraz zasadami panującymi w tym miejscu. Wszystko tutaj wydawało się być tak bardzo obce i dziwne, że chwilami miał wrażenie, iż przeniósł się do zupełnie innego, surrealistycznego świata.
Ucieszył się w duchu, kiedy został zaprowadzony do pokoju, do którego został przydzielony. Potrzebował chwili, by pobyć w samotności, rozpakować się i żeby jakoś się ze wszystkim oswoić, oraz przemyśleć to i owo.
Kończył właśnie zapisywać w dzienniku swoje myśli, kiedy drzwi pokoju zostały przez kogoś otwarte. Miles wiedział, że będzie miał współlokatora. Nikt nie musiałby go nawet o tym uprzedzać, bo wchodząc do pomieszczenia widział już, że ktoś zamieszkiwał jego znaczną część. Tak, czy inaczej został poinformowany o tym, iż zamieszka razem z niejakim Leonem, uczniem który był tutaj już od jakiegoś czasu. Nazwiska nie zapamiętał, bo poniekąd wydało mu się ono zbyt trudne, ale też wciąż od przebycia tak dalekiej drogi od poprzedniego domu był w stresie i ciężko było mu się na czymkolwiek skupić.
W pośpiechu omiótł spojrzeniem sylwetkę nieznajomego mu blondyna i nawet odpowiedział mu niewyraźnym „cześć”, ale jego twarz nie wyrażała żadnego entuzjazmu, z jakim zazwyczaj witał się z innymi. Było widać, że jest nieco zszokowany stanem chłopaka. W końcu niecodziennie widywał tak bardzo poranionych ludzi.
- Wszystko w porządku? – zapytał głupio, zaraz podnosząc się z łóżka i robiąc krok w stronę blondyna.

Miles pisze...

Nie miał pojęcia jak powinien zareagować, nie zdążył nawet się nad tym zastanowić, bo to było jak impuls, by ruszyć się z miejsca i pomóc, jakkolwiek, byle nie siedzieć bezczynnie. Nie ruszył się jednak ani kroku dalej, w chwili gdy chłopak cofnął się, dając tym samym wyraźnie do zrozumienia, by się do niego nie zbliżać. Okej, tyle był w stanie na tę chwilę przyswoić, usiadł więc z powrotem na łóżku i gdy już miał się swojemu współlokatorowi przedstawić, tak jak powinien, ten zniknął za drzwiami prowadzącymi do łazienki.
Westchnął ciężko i padł na łóżko, klnąc pod nosem, bo czuł się zażenowany tą całą sytuacją. I choć nic wielkiego nie zrobił, ani nie powiedział, to jednak miał wrażenie, że się wygłupił.
I leżał tak do czasu, aż Leon wyszedł z łazienki. Wtedy podniósł się do siadu i odruchowo przeczesał swoje włosy palcami.
- Miles jestem – wypowiedział wreszcie, w chwili gdy blondyn był zwrócony do niego tyłem. – Będziemy razem mieszkać. Długo tu jesteś? – zapytał jeszcze, skoro nadarzyła się okazja. Wolał mówić cokolwiek, niż znosić tę ciszę pełną napięcia. Chłopak na wybitnie towarzyskiego nie wyglądał, choć nie można było się sugerować tą jedną sytuacją.

Miles pisze...

Uśmiechnął się lekko, jakby w odpowiedzi na słowa chłopaka. Kiwnął jeszcze głową dla pewności i znów przesunął po nim wzrokiem. Miles nie był przekonany co do tego, by powiedziano mu o Leonie cokolwiek więcej, poza imieniem i nazwiskiem właśnie. Może zaraz po tym padła wzmianka odnośnie tego, że to będzie jego rówieśnik, tego Jenkins nie mógł być pewien, bo był nazbyt rozkojarzony, w chwili gdy już się tutaj znalazł.
Ciekawiły go te wszystkie rany, oraz blizny, które widoczne były na odsłoniętych rękach chłopaka. Jednak postanowił na razie nie pytać o nie. Nie chciał uchodzić za jakiegoś wścibskiego.
- Faktycznie niedużo, widziałem tu nawet małe dzieciaki – rzucił, opierając podbródek na zgiętym kolanie. Miał ochotę zapytać go o to, z czym sam tutaj przyszedł, bo to chyba było najciekawsze. Ciężko mu było jednak cokolwiek z siebie wyrzucić, kiedy blondyn obserwował go z taką uwagą i sam z siebie raczej nie zamierzał przerywać ciszy. – Jak już tu przyjechałeś, to też czułeś się trochę jakbyś wylądował w jakimś filmie? – zadał to pytanie głównie po to, by jakoś rozluźnić atmosferę. Wciąż czuł się nieswojo i póki co tracił nadzieję na to, że jeszcze się z tym miejscem oswoi.

Miles pisze...

Upomniany o to, by nie przyglądać się widocznym bliznom, automatycznie przeniósł swoje spojrzenie na jego twarz. I znów poczuł się głupio, jakby przez swoją nieudolność rozwalał wszystko na samym wstępie, w zasadzie jeszcze przed tym, nim cokolwiek zdążył ułożyć.
Teraz tylko upewnił się co do tego, by nie pytać chłopaka o te rany, bo to najwidoczniej nie był dla niego zbyt przyjemny temat.
Miles wolałby czym prędzej wrócić do Sanford, zdecydowanie. I zrobiłby to, gdyby nie obiecano mu wcześniej pomocy z ujarzmieniem swojej nadludzkiej zdolności, którą w większości przypadków uznawał za swoiste utrapienie. Najchętniej by się tego pozbył, oddał komuś, cokolwiek, byle nie mieć z tym więcej nic wspólnego. Jednak tak się nie dało i był już o tym przekonany, należało więc nauczyć się z tym żyć poprawnie, jak i oswoić się z miejscem, w którym prawdopodobnie przyjdzie mu spędzić jeszcze sporo czasu.
- Chciałbym przywyknąć, poważnie. Bo strasznie dziwnie się czuję – odparł jak najbardziej szczerze. Co prawda nie należał do ludzi, którzy wiecznie na coś narzekali, jednak uczony był tego, by mówić o tym, co myśli i przeżywa. I tak, jak wcześniej czuł się wyobcowany z powodu swojej przypadłości, tak tutaj zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie się musiał krępować ze swoimi odczuciami, bo większość ludzi przechodziła przez coś podobnego.

kiraj pisze...

- Jeju, strasznie przepraszam za ten burdel, Leoś - mruknął, po czym wyciągnął szczotkę zza zasłonki przy oknie (tak, tak podpierniczył sprzątaczce, ale ćśś) i zwyczajnie zgarnął cały syf ze środka pokoju w lewy róg, żeby to wszystko nie rzucało się tak w oczy. Ba! Fabian się nawet pokusił o to, żeby ściągnąć z żyrandolu jakiś zagubiony podkoszulek. Aż spojrzał na nadruk. Misfits, znaczy się że to jego. Nie, żeby brunet miał jakieś częste odwiedziny, podczas ktoś rozbierał się do gołej klaty, ale i tak wolał sprawdzić. W takim jego burdelu to się może naprawdę fajne rzeczy znaleźć, tylko trzeba poszukać. On na przykład jak zbierał bajzel z podłogi jakiś tydzień temu i wpychał go do szafy do znalazł stanik. Taki fajny, czarno-czerwony, koronkowy. Normalnie mina chłopaczyny była bezcenna, ale fant zachował, leży pewnie teraz gdzieś na dnie szafy i za dekorację robi.
- No, teraz trochę lepiej - stwierdził, chowając szczotkę z powrotem za zasłonkę. Oparł dłonie na biodrach i rozejrzał się. Faktycznie syfu było mniej, ale ta metrowa górka po lewej stronie to jednak trochę się rzucała w oczy. Westchnął cicho. No cóż, przy gościu nie będzie sprzątał, bo nie wypada. Ważne, że bajzel mniejszy. Nagle okazało się jednak, że w pokoju Fabiana zalega gitara (na której nie umie za cholerę grać, ale jak chce zrobić sąsiadom z pokojów obok to uwielbia na niej brzękolić, to ich wkurza jak nic innego!) i pod jedną ze ścian stoi teczka dość dużego formatu. Można też było dostrzec zeszyty ułożone obok szafki nocnej w nierównym rządku, a obok nich spory plik pomiętych kartek, z których pierwsza zawierała szkic ludzkiego szkieletu, natomiast druga przestawiała jakąś martwą naturę.
- To na plastykę - burknął i zgarnął rysunki, chowając je do szafki, jakby myślał, że Leoś mu je zje i jeszcze bezczelnie beknie. Tak na serio, to po prostu nie lubił jak ktoś patrzy na te szkice. Uważał - a wręcz był przekonany - że nie umie rysować i dlatego ich nikomu nie pokazywał.

F. E. Maverick

Miles pisze...

- To na pewno… - odmruknął w zamyśleniu, mimowolnie wyobrażając już sobie jakichś szalonych naukowców i badania, o których wspomniał Leon. Gdyby przytrafiło mu się coś podobnego, z pewnością mógłby czuć się tak, jakby był w jakimś znacznie bardziej popieprzonym filmie, niż w tej chwili. Należało więc docenić sytuację, w jakiej się znalazł. – No mam nadzieję, bo na własną rękę raczej niewiele bym zdziałał – przyznał z minimalnym rozbawieniem, wyczuwalnym w tonie głosu. Momentami wydawało mu się, że potrafił już w pełni panować nad żywiołem ognia, jednak zwykle gdy za bardzo cieszył się już ze swojego postępu, ten jak na złość wymykał mu się spod kontroli i powodował liczne szkody, które w normalnym świecie niełatwo można było wytłumaczyć. Nieraz usłyszał, że jest brany za piromana i świra, a to tylko powodowało u niego jeszcze bardziej wzrastający gniew, który w połączeniu z żyjącym w nim ogniem bywał naprawdę niebezpieczny. Dlatego Miles zawsze i mimo wszystko musiał silić się na spokój i opanowanie, a to wcale nie było takie proste, kiedy znikąd nie czuł wsparcia i ciągle czuł się przez wszystkich odpychany.
Opadł z powrotem na łóżko i ułożył się na boku, postanawiając że przez moment pobędzie cicho. Całkiem mimowolnie zaczął przyglądać się profilowi Leona. Chłopak wydawał mu się być strasznie zamknięty i przez to chłodny w obyciu. Z pewnością musiał wiele przejść, a blizny i rany na rękach również dawały do myślenia.
- Mogę o coś zapytać, czy wyjdę na cholernie wścibskiego i nie będzie nam się przez to razem wygodnie mieszkać? – zapytał z pewną dozą ostrożności.

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Witam :) może masz chęci na jakiś wątek? Skomplikowany lub prosty... Z chęcia zacznę.]

Alicia

Miles pisze...

- Może masz rację, nie wiem – odpowiedział niegłośno. – Osobiście uważam, że mnie ograniczenia chyba się przydadzą – dodał po chwili zastanowienia. Miles nie wyobrażał sobie tego, by kiedykolwiek samodzielnie miał poradzić sobie ze swoją mocą. Prędzej spowodowałby masę pożarów, które byłyby oczywiście śmiertelne w skutkach, a z czasem mógłby też sobie samemu wyrządzić krzywdę, bo ogień nie zawsze był dla jego ciała nieszkodliwy. Często, gdy już cokolwiek próbował zrobić, by popracować nad opanowaniem mocy, gdy siadał i skupiał się na niej całkowicie, to i tak przychodził moment, kiedy zaczynało go wszystko przerastać i jedyne, co mogło powstrzymać go przed niszczeniem wszystkiego dookoła, to całkowite uspokojenie się. Tylko jak też się tutaj uspokoić i opanować, kiedy wszystko w koło zazwyczaj stało w ogniu, a skóra na całym ciele zaczynała piec, a to tylko dlatego, że na ułamek sekundy przestawało się skupiać myśli na żywiole. Potrzebował mieć przy sobie kogoś, kto pomógłby mu się jakoś kontrolować, kto we właściwym momencie wkroczyłby i go uspokoił, gdyby tylko stracił nad sobą panowanie.
Dalej obserwował z uwagą twarz chłopaka, przy okazji chcąc wyłapać jego stosunek do sprawy.
- Chciałem zapytać o te rany – wypowiedział znów ostrożnie, bo w żadnym razie nie zamierzał naciskać i odpuściłby, gdyby Leon zdecydował się o tym nie mówić.

Miles pisze...

Zamrugał kilkakrotnie i uniósł brwi odruchowo, w chwili gdy otrzymał odpowiedź. Fakt, że spodziewał się podobnej, skoro widoczne rany wskazywały na to, iż były po kulach, ale mimo wszystko wydawało mu się to dziwne.
- Tak przypuszczałem, bo na takie właśnie wyglądają – mruknął, odruchowo również przenosząc wzrok na odkryte ręce chłopaka. I już miał zamiar pytać, skąd się one wzięły, kto do niego strzelał i dlaczego, ale sam został zapytany o własne umiejętności.
W pierwszej chwili nie do końca wiedział w jaki sposób dobrać słowa, by dokładnie wyjaśnić z czym się tutaj zjawił. Ale z drugiej strony, po co komu jakieś większe szczegóły…
- Trochę panuję nad ogniem – rzucił w odpowiedzi. - Albo to on kontroluje mnie… czasem tak się dzieje – doprecyzował, bo to uznał za raczej istotne. Pewnie gdyby nie to, to spokojnie sam by sobie ze wszystkim poradził. – A ty? – odbił piłeczkę i zapytał Leona o to samo, skoro nadarzyła się do tego piękna okazja. Ciekawy był jego odpowiedzi, bo te wszystkie moce, z którymi każdy tutaj trafiał nie tyczyły się jedynie żywiołów.

Aleksandra Krajewska pisze...

Była już tu dość długo. Wystarczająco tyle, by obeznać się z otoczeniem, z miejscami i ludźmi. Chodź z nimi dość dużo nie rozmawiała i zostawało wciąż ją z tysiąc dziwnych spraw. Czuła, że tu nie pasuje - a przecież to było miejsce dla takich jak ona. Ale czy ona gdziekolwiek pasuje? Nigdy nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytanie, a bardzo często męczyła się podobnymi pytankami. Wszystko wydawało jej się dziwne, niezrozumiała. Czasami siadała soie na parapecie wpatrywała się w okno i długimi godzinami myślała. Bardzo chciała odnaleźć siebie, odnaleźć swoją osobowość. Wierzyła, że jeśli jej się to uda, uda jej się zrozumieć otaczający wokół świat. Cieszyła się, że jest więcej osób takich jak ona, to naprawdę było pocieszające. Że nie jesteś sama, że jest więcej osób tak samo dziwnych z podobnym problemem.Właśnie wracała z zajęć i postanowiła poczytać książkę na błoniach szkoły. Zobaczyła mężczyznę, stojącego i palądego papierosa. Zmarszczyła nos i podeszła do niego.
-Jaki w tym sens?- zapytała jak małe dziecko- Co to daje?
Calipse

Miles pisze...

- No, coś w tym stylu… - mruknął pod nosem, jednak zaraz zdobył się na lekki uśmiech. – Ale mam nadzieję, że jednak nic takiego się nie wydarzy, ośrodek będzie cały i nikt nie ucierpi z mojego powodu. Zresztą, chyba nie tylko ja sam nie radzę sobie tutaj z ogniem – ciągnął dalej z nieco większym entuzjazmem.
Zniecierpliwiony oczekiwał odpowiedzi Leona, bo rzeczywiście interesował się tym, co mógł potrafić chłopak, z którym przyszło mu zamieszkać. I wysłuchał go z uwagą, choć ten wcale nie rozwijał zanadto swojej wypowiedzi. Określenie żywa broń brzmiało ciekawie, chociaż poniekąd może i nieco przerażająco, a przynajmniej w odczuciu Milesa, kiedy już powiązał fakty i zorientował się, że wszelkie rany, oraz blizny na ciele Leona były spowodowane pociskami, które z siebie wyrzucał.
Wymruczał coś niezbyt zrozumiale, na znak, iż wszystko usłyszał i pojął. Póki co nie był w stanie powiedzieć niczego konkretnego, bo potrzebował oswoić się z myślami. Dotąd uważał samego siebie za beznadziejny przypadek, że nigdy sobie z tym nie poradzi i że ma najgorzej. Jednak teraz uznał, że wcale tak nie jest, oraz że są ludzie, którzy mogą mieć jeszcze trudniej od niego, a wcale nie narzekają.

Miles pisze...

- Było parę takich sytuacji… - odpowiedział póki co ogólnikowo, bo jeszcze przez moment zastanawiał się nad tym, czy jest sens opowiadania szczegółowo któregoś, z tych zdarzeń. I na tych słowach poprzestał, póki Leon nie miał zamiaru pytać o konkrety.
Za każdym razem czuł ogromne poczucie winy, szkodami jakie powodował i może dlatego niełatwo było mu o tym mówić. Często też, w chwilach, gdy tracił nad sobą panowanie, powracał ten znienawidzony koszmar z dzieciństwa, przed którym nijak nie mógł uciec, ani się obronić.
Wsparł głowę na ręce i przyjrzał się znów ładnemu profilowi twarzy chłopaka. Nie miał pojęcia, dlaczego ten tak bardzo unikał kontaktu wzrokowego, ale z drugiej strony nie chciał za bardzo tego rozważać, bo z pewnością i tak nie wyciągnąłby właściwych wniosków. Podniósł się ponownie do siadu i przesunął się na skraj łóżka, po to by sięgnąć ręką do torby, która leżała tuż obok, na podłodze.
- Na pewno się orientujesz gdzie tutaj można palić – zagadnął, przebierając dłonią w torbie, póki nie natknął się na paczkę papierosów. – Bo nie sądzę, że można tak po prostu w pokojach – rzucił jeszcze, prostując się i spoglądając znów na blondyna.

Miles pisze...

- No to super – rzucił krótko i posłał Leonowi lekki uśmiech. Nie musiał szukać zapalniczki, choć wiedział, że ta leży gdzieś na dnie torby i zapewne wystarczyłoby jeszcze raz przemieszać w niej ręką, żeby odnaleźć zgubę. Nosił ją głównie po to, by móc chociaż stwarzać pozory normalnego człowieka, zanim jeszcze tutaj trafił, ale teraz nie musiał się kryć z tym, kim był. Dlatego od razu dźwignął się z łóżka i podszedł do okna, by je uchylić i następnie przysiąść na parapecie. Nie potrzebował wzniecać płomienia na dłoni, ani nic podobnego, żeby odpalić papierosa. Musiał jedynie skupić całą swoją uwagę na jego końcówce, kiedy już trzymał go pomiędzy wargami, aby ta po chwili rozżarzyła się w zadowalający sposób. To Miles miał już opanowane praktycznie do perfekcji, więc nikomu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Trochę jak magiczna sztuczka, gdyby nie fakt, że przebywało się w miejscu stworzonym głównie z myślą o wszystkich tych, którzy posiadali jakieś nadprzyrodzone zdolności.
- Spowodowałem kilka pożarów – zaczął nagle, powracając do tematu, który jeszcze chwilę temu miał zamiar zignorować. – Parę razy w domu, w szkole też się zdarzyło – kontynuował, wydychając przy tym dym ustami. W międzyczasie zaciągnął się jeszcze raz. - Myślę, że to z powodu rozkojarzenia, które przychodzi tak nagle, bo do pewnego momentu zawsze wszystko jest dobrze i mam kontrolę – dokończył. Przez cały czas wodził spojrzeniem po widoku za oknem, ale gdy umilkł, przeniósł wzrok na Leona. – A z tobą jak jest?

kiraj pisze...

- Oj, Leosiu. Stało się właśnie. Wiem, że nie lubisz tego burdelu, który tak często wokół siebie tworzę - mruknął jakby lekko speszony, a przynajmniej dość wyraźnie skruszony. On się w takiej trzynastce lepiej odnajdywał, dlatego rzadko kiedy zdarzało się, aby w niej sprzątał. Kiedy jednak brał się za robotę, to robił to już całkiem na poważnie. Wszystkie brudne ciuchy do jednej michy, resztę złożyć w kostki, na kupki i do szafy. Kurtki, ramoneski i kamizelki na wieszaki. Voila! Nagle okazywało się, że w pokoju jest dwa razy więcej miejsca niż było przedtem.
Te pogniecione kartki były wynikiem pracy umysłowej Fabiana. Często kiedy wpadał na jakiś świetny pomysł to od razu chciał go przelać na papier, a kiedy stwierdzał, że szkic wygląda słabo to gniótł go i wyrzucał do kosza. Jak nie trafił albo zwyczajnie stwierdził, że za daleko, to wyrzucał gdzie popadło.
Cóż, z takim myśleniem to nic dziwnego, że pod trzynastką wieczny bajzel. Fabian musiał jednak przyznać, że z racji tylu papierów na podłodze, kurzu zaczynającego zalegać na grzbietach książek oraz takiej góry ciuchów do ogarnięcia, przydałoby się nad tym zapanować i wziąć w końcu za generalne sprzątanie.
Teraz przestał jednak o tym myśleć. Klapnął na podłodze po turecku i spojrzał na chłopaka z trudem kryjąc zawstydzony rumieniec.
- Nie żebym coś sugerował, ale z twoimi umiejętnościami, to mógłby być całkiem... prawdopodobny scenariusz - dokończył w dość subtelny sposób. Normalnie jechałby prosto z mostu i nie baczył na uczucia drugiej osoby, ale wiedział ile Leoś przeszedł i dlatego traktował go z nieco większym wyczuciem, chociaż czasem też nie umiał nawet przy nim trzymać jęzora za zębami i szczekał jak popadło.
- Po prostu nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby leżały sobie ot tak na wierzchu. To tak jak z bajzlem, do niego też jestem już trochę przyzwyczajony, ale niedługo się za to wszystko wezmę. Lepiej się już czujesz?

F. E. Maverick

Karou pisze...

[Podoba mi się Leon i karta też mi się podoba co powiesz na wątek? Jakieś pomysły? Może nawet jakieś powiązanie czy cokolwiek?]

Irys

zawrót głowy. pisze...

[może wątek z Amelie? ;>]

Amelie

Miles pisze...

Miles wcale nie miał większych oporów przed tym, by powiedzieć parę słów o swojej mutacji komuś, kto również nie był zwyczajny. Zanim dotarł do Recifle i został wprowadzony do ośrodka, wiedział że nie powinien się obnosić z tym, kim rzeczywiście był, albo się stał. To było raczej oczywiste i nie miał problemu z tym, by siedzieć cicho, ale tutaj mógł się wreszcie otworzyć i przestać ukrywać w pewien sposób.
Patrzył na chłopaka przez cały czas, czekając na odpowiedź, ale mimowolnie też starając się go choć trochę rozszyfrować. W końcu od teraz miał spędzać w jego towarzystwie znaczną część czasu i wypadało wiedzieć o swoim współlokatorze cokolwiek więcej, niż samo imię.
Pokiwał głową odruchowo, na znak, że w pełni go rozumie. Zwykle, gdy tracił nad sobą panowanie, to również wyrządzał sobie krzywdę. Z pewnością nie tak wielką, jak Leon i jego kule, ale jednak. Temat sam w sobie był trudny nie tylko dla Milesa i dało się to wyczuć, dlatego postanowił go na razie nie ciągnąć i dać spokój sobie i przede wszystkim chłopakowi.

Pierwszy dzień nigdy nie kojarzy się szczególnie dobrze. Zazwyczaj chodzi o nową sytuację, miejsce i dodatkowy stres ściśle z tym związany. Dlatego Miles już od samego rana czuł się spięty, a uczucie to nie malało z każdą kolejną godziną podczas kolejnych lekcji, a jeszcze bardziej wzrastało, co niezmiernie go dekoncentrowało. Strasznie przejmował się zajęciami, które tyczyły się ujarzmiania mocy, bo nie sądził, by miał dobrze wypaść, skoro dopiero co się tutaj pojawił, podczas gdy większość uczniów uczęszczała na nie praktycznie od samego początku.
I może to było kwestią jego podejścia, oraz ogólnego rozkojarzenia, tego nie mógł być pewien, ale ogień ani trochę się go nie słuchał, w wyniku czego dotkliwie poparzył sobie dłoń, oraz przedramię.

Miles pisze...

- No pewnie… - mruknął pod nosem, podążając za Leonem niechętnie. Wiedział doskonale, że sobie nie poradzi na tych zajęciach i wyrzucał sobie to, że w ogóle zdecydował się spróbować cokolwiek zrobić, zamiast po prostu odmówić, bo przecież każdy miał do tego prawo, zwłaszcza jeśli czuł się źle.
Teraz miał ochotę stąd uciec i to jak najdalej, jednak z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że właściwie to nie ma dokąd. I to było chyba najgorsze, a i nie pamiętał już, kiedy ostatnio czuł się aż tak beznadziejnie, jak w tej chwili.
- Czekaj- rzucił nagle i zdrową ręką złapał chłopaka za ramię, po czym pociągnął go za sobą w węższy, zdecydowanie rzadziej uczęszczany korytarz. – Nie musimy tam iść. Nawet nie chcę – wypowiedział zaraz stanowczo, gdy już się zatrzymał i stanął przodem do blondyna. Swoją ręką się nie przejmował, bo nieraz już zdarzyło mu się przypalić w podobny sposób i dawał sobie radę bez pomocy lekarskiej. Zwykle na drugi dzień ślady po oparzeniach były już prawie niewidoczne, więc i tym razem o nic się nie bał.
Oparł się o chłodną ścianę plecami i zsunął się po niej w dół, by usiąść na podłodze. W międzyczasie odszukał w kieszeni paczkę papierosów i machinalnie już wetknął jednego z nich pomiędzy wargi i odpalił.
- Nie stój tak, błagam – rzucił do chłopaka, spoglądając na niego z dołu. – No chyba, że bardzo chcesz wracać na zajęcia, to idź.

Miles pisze...

Powiódł za nim wzrokiem i mimowolnie uniósł brew ze zdziwienia. Chociaż właściwie podobnego zachowania mógł się po chłopaku spodziewać. Trochę zabolały go rzucone w jego kierunku słowa, jednak chyba cięższe do zniesienia było to chłodne spojrzenie blondyna. Nie skomentował ich jednak, tylko zaciągnął się dymem po raz kolejny, a następnie wypuścił go ustami. Ani na moment nie uciekł wzrokiem od jasnych oczu, za co mógł być z siebie dumny.
Niby korytarz sam w sobie był dość wąski, ale mimo to Miles miał wrażenie, że Leon siadł za daleko. Denerwowało go to, że ten znów się izolował i zasadniczo robił to przez cały czas. W pokoju robił dokładnie to samo, starał się przemieszczać tak by nie wejść Jenkinsowi w drogę, ani nie wykroczyć poza swoją stronę, którą najwidoczniej sam ustalił. I to nie było dobre dla Milesa, czuł się odpychany i niepotrzebny, a tego nie lubił.
Wreszcie westchnął ciężko i wstał po to, by przesiąść się na drugą stronę korytarza i zająć miejsce tuż obok Leona. I nie to, żeby chciał mu zrobić na złość… chciał mu tylko udowodnić to, że po przebiciu niewidocznej bariery nic wielkiego się nie wydarzy, zamek nie runie, ani czas nie stanie w miejscu.
- Daj już z tym spokój, co? – mruknął, opierając się o ścianę plecami. - Wcale się ciebie nie boję, ty też się nie bój.

Miles pisze...

Wysłuchał Leona z uwagą aż do samego końca i gdy ten skończył mówić, Miles nie czekał na nic więcej, tylko bez słowa podniósł się do pionu i ruszył w głąb korytarza, nawet nie zastanawiając się nad tym, dokąd prowadzi.
Miał szczerze dosyć takiego traktowania. I wiedział, że gdyby nie zdecydował się odejść, to po prostu by się rozkleił i przy tym wyszedłby na jeszcze bardziej żałosnego.
Zaszył się w jednym z najprawdopodobniej w ogóle nieodwiedzanych korytarzy zamku i spędził tam resztę czasu, kompletnie tracąc jego poczucie i wypalając przy tym do końca resztę papierosów. Zebrał się dopiero na krótko przed ogłoszeniem ciszy nocnej, tak więc przegapił kolację, na którą zresztą i tak nie miał ochoty. Gdyby tylko miał możliwość wyboru innego pokoju, najlepiej jednoosobowego, to by na to poszedł, bo miał już szczerze dosyć użerania się z kimś, kto ewidentnie uważał go za nieproszonego gościa. Tak, nadal podle czuł się z tym, co usłyszał od Leona, pomimo tego, iż zdążył sobie wszystko jeszcze po kilkanaście razy dokładnie przemyśleć. Dochodził do wniosku, że w życiu chłopaka musiało się wydarzyć coś naprawdę strasznego, skoro unikał towarzystwa jak tylko mógł i wręcz odpychał od siebie innych. Miles starał się to zrozumieć, jakkolwiek wytłumaczyć, ale nie do końca potrafił. Sam przecież nie miał lekko, ale mimo to starał się dogadywać z ludźmi, bo pewnie zwariowałby do reszty, gdyby miał się zupełnie odizolować i zamknąć w sobie.
Wreszcie dotarł na miejsce i wszedł do pokoju, a gdy już zamknął za sobą drzwi, od razu skierował swoje kroki do łazienki, nawet nie spoglądając na Leona. Chciał już się położyć i zasnąć, najlepiej przespać kilka kolejnych dni, a później obudzić się w normalnym świecie i żeby wszystko to, co złe, okazało się być jedynie snem. Umył zęby pod prysznicem, nie chcąc marnować czasu, a gdy już się osuszył, przeszedł do pokoju w samych bokserkach i całkowicie ignorując przebywającego w pomieszczeniu współlokatora, ułożył się na swoim łóżku.

Miles pisze...

Nie był na niego obrażony. Po prostu było mu potwornie przykro przez to, co usłyszał. I jak znał samego siebie, to mógł przypuszczać, że za dzień, czy dwa całkowicie by mu przeszło, tak zwyczajnie, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło. Pewnie też sam odezwałby się znów do Leona pierwszy.
Jednak na chwilę obecną nie miał zamiaru zadręczać się już tym, co zaszło, ani myśleć o tym, co powinien zrobić, lub jak się zachować rano. Chciał zasnąć, nic więcej i długo z tym walczył, przewracając się z boku na bok, ale w końcu wreszcie mu się udało.
Śnił mu się pożar. Jeden wielki, ten którego mógł być pewien, że go nie spowodował. Bo to było wtedy, gdy miał ledwie sześć, czy siedem lat i kompletnie nie był przygotowany na taki przebieg wydarzeń. I teraz, we śnie znów musiał przeżyć ten szaleńczy bieg w dół schodów, trzymając się kurczowo ręki starszego brata i wcale nie dopaść drzwi wyjściowych, bo te w ostatniej chwili stanęły w ogniu. Należało się cofnąć, żeby nie zginąć, najlepiej pobiec znów na górę i obudzić niczego nieświadomych rodziców, zmienić bieg wydarzeń. Niestety brat nie zdążył wpaść do sypialni, został odgrodzony przez ścianę ognia… ale jeszcze można było uratować rodziców, nie wszystko stracone!
I wtedy wszystko zniknęło, obudził się całkowicie, nie od razu rozumiejąc, skąd te łzy na jego policzkach. Dopiero po upływie dłuższej chwili pojął, że znalazł się w łóżku Leona i wręcz wpraszał się w jego objęcia.

Aleksandra Krajewska pisze...

[Przepraszam i kolejnym razem bedę bardziej uważna]
Calipse była taką dziwną osóbką, która wtrącała się w czyjeś sprawy. Wtykała ten swój nochal gdzie tylko mogła.Zawsze wtedy kiedy nie powinna. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała najmniejszego pojęcia o tym, że robi źle. Powinna nauczyć się, kiedy ma trzymać język za zębami, a kiedy może zadać takie czy inne nurtujące ją pytanie. A takich nie brakowało. Wciąż ich przybywało zamiast ubywać i stawały się bardziej dokuczliwe. Miała gdzieś tam w środku małą nadzieję, że odzyska w końcu pamięć i wszystko stanie się prostsze, banalniejsze.
Chodziła po tym korytarzu nie wiedząc co ze sobą zrobić, spać nie mogła, a nikogo męczyć nie chciała. Stop, przecież właśnie znalazła sobie taką „ofiarę” .
Bezczelna? Idealne słowo określające naszą Calipse, tylko kto zechce ją uświadomić?
Obserwowała go uważnie, jakby chciała wyczytać z jego twarzy, każdą emocje. –Głupota- odparła i zmarszczyła nos. – Choć jeśli pomaga w odstresowaniu, coś w tym musi być.

Miles pisze...

Pomimo tego, iż chwilę temu się obudził, to wciąż czuł się tak, jakby nadal siedział w płonącym domu całkowicie uziemiony i niezdolny do ucieczki. I za każdym razem, gdy nawiedzał go ten koszmar, czuł dokładnie to samo. Teraz nie był w stanie mówić i wiedział, że gdyby miał spróbować, to i tak nie zdołałby wypowiedzieć niczego składnie, dlatego też wolał milczeć. Musiał się uspokoić i tylko o tym teraz myślał, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila nieuwagi, a szalejący w nim ogień zaraz z niego wyjdzie i tak po prostu pochłonie wszystko, co znajdowało się w pomieszczeniu, włącznie z Leonem i nim samym. Dlatego nawet nie skupiał się na tym, co chłopak do niego mówił, nie mógł bo musiał kontrolować samego siebie, a przez to z zewnątrz wydawał się być maksymalnie rozkojarzony i zagubiony. Przestał nawet zwracać uwagę na płynące z oczu łzy. Pokręcił tylko głową lekko, dając do zrozumienia jedynie tyle, że póki co nie ma zamiaru niczego mówić i leżał dalej w bezruchu, ani myśląc, by odsunąć się od blondyna choćby odrobinę. Wydawało mu się, że bije od niego przyjemny chłód, choć to faktycznie mogło być jedynie złudzeniem, bo sam czuł się wewnętrznie rozpalony.
- Zaraz sobie pójdę… proszę, nie wyrzucaj mnie – wypowiedział jak najciszej, bo przecież nie potrzebował podnosić głosu, żeby zostać usłyszanym.

Sasha pisze...

[Wątek z Sashą?]

Miles pisze...

Dawniej, zanim nie został osierocony, to zawsze miał do kogo się zwrócić z nawet banalnym problemem. Później został mu tylko brat i wyłącznie na nim polegał. Nic więc dziwnego, że kiedy został od niego odcięty, czegoś mu zabrakło i niemal całkowicie stracił poczucie bezpieczeństwa. I nieistotne już było dla niego to, że przybrani rodzice próbowali się o niego zatroszczyć i stworzyć mu dom, skoro sam uważał te osoby za obce, bo nic go z nimi nie łączyło, a tylko odebrali mu możliwość przebywania z jedyną osobą, która była mu najbliższa. Tęsknił za bratem i momentami tracił już wiarę w to, że kiedykolwiek się jeszcze zobaczą.
Teraz był Leonowi szalenie wdzięczny za okazaną wyrozumiałość. Tak strasznie potrzebował czyichś ramion i wsparcia, że już dłużej nie potrafił się z tym kryć i wmawiać sobie samemu, że jest dobrze i daje radę, więc teraz gdy nadarzyła się okazja do tego, by rozpaść się na kawałki i pozwolić się komuś pozbierać, to nie mógł się już wycofać. Nawet nie przeszło mu przez myśl, by miał teraz wstać i pójść z powrotem do swojego łóżka, a później udawać, że nic się nie wydarzyło, lub że niczego nie pamięta.
- Koszmar z dzieciństwa – rzucił krótko, układając głowę na jego torsie wygodniej. Nadal wydawało mu się, że od ciała Leona bije przyjemny chłód, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej, bo jego myśli wciąż zajęte były widzianym we śnie pożarem. Wciąż jeszcze nie uspokoił się do końca. – Kilkanaście lat temu spłonął dom. Cało wyszedłem z tego tylko ja i brat. Czasem mi się to śni – wyjaśnił najzwięźlej, jak tylko potrafił i umilkł, bo tak było łatwiej nad sobą zapanować.

Miles pisze...

Dawniej, zanim nie został osierocony, to zawsze miał do kogo się zwrócić z nawet banalnym problemem. Później został mu tylko brat i wyłącznie na nim polegał. Nic więc dziwnego, że kiedy został od niego odcięty, czegoś mu zabrakło i niemal całkowicie stracił poczucie bezpieczeństwa. I nieistotne już było dla niego to, że przybrani rodzice próbowali się o niego zatroszczyć i stworzyć mu dom, skoro sam uważał te osoby za obce, bo nic go z nimi nie łączyło, a tylko odebrali mu możliwość przebywania z jedyną osobą, która była mu najbliższa. Tęsknił za bratem i momentami tracił już wiarę w to, że kiedykolwiek się jeszcze zobaczą.
Teraz był Leonowi szalenie wdzięczny za okazaną wyrozumiałość. Tak strasznie potrzebował czyichś ramion i wsparcia, że już dłużej nie potrafił się z tym kryć i wmawiać sobie samemu, że jest dobrze i daje radę, więc teraz gdy nadarzyła się okazja do tego, by rozpaść się na kawałki i pozwolić się komuś pozbierać, to nie mógł się już wycofać. Nawet nie przeszło mu przez myśl, by miał teraz wstać i pójść z powrotem do swojego łóżka, a później udawać, że nic się nie wydarzyło, lub że niczego nie pamięta.
- Koszmar z dzieciństwa – rzucił krótko, układając głowę na jego torsie wygodniej. Nadal wydawało mu się, że od ciała Leona bije przyjemny chłód, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej, bo jego myśli wciąż zajęte były widzianym we śnie pożarem. Wciąż jeszcze nie uspokoił się do końca. – Kilkanaście lat temu spłonął dom. Cało wyszedłem z tego tylko ja i brat. Czasem mi się to śni – wyjaśnił najzwięźlej, jak tylko potrafił i umilkł, bo tak było łatwiej nad sobą zapanować.

Miles pisze...

Przetarł oczy wierzchem dłoni i ponownie ułożył rękę na brzuchu chłopaka. Czuł dość wyraźnie odznaczające się blizny po kulach pod materiałem koszulki, którą blondyn miał na sobie, jednak starał się nie zwracać na to uwagi.
- Pewnie teraz byłbym z nim, gdyby nie to, że nasze drogi trochę się rozminęły, kiedy to mnie adoptowali, a on został w sierocińcu – wyjaśnił również dość krótko, bo ten temat nigdy nie był dla niego łatwy. Z przybranymi rodzicami o tym nie rozmawiał, tak po prostu, a odkąd zamieszkał w nowym domu, z rówieśnikami nie potrafił znaleźć wspólnego języka. Nawet chłopak, z którym Miles był przez jakiś czas, nie miał pojęcia o wypadku, domu dziecka, ani o tym, że ma rodzeństwo. To nie było normalne, Miles o tym wiedział, ale wolał udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, może też po części grać kogoś, kim nie był, niż opowiedzieć o wszystkim, jak było naprawdę i kolejny raz to przeżyć.
- Mogę tu zostać? – zapytał prawie szeptem. Oczywiście zebrałby się i wrócił do siebie, gdyby tylko Leon nie wyraził zgody, ale nie ukrywał, że wolał się stąd nie ruszać. Był w stu procentach pewien tego, że męczyłby się do samego rana, nie mogąc ponownie usnąć. A tak, czując luźno obejmujące go ramię było o wiele bezpieczniej.

Miles pisze...

Sam chciał dowiedzieć się o Leonie cokolwiek więcej, bo był ciekaw jego osoby i zapewne zadałby jakieś pytanie, gdyby tylko nie był to środek nocy i ogólne zmęczenie nie zwalniałoby jego procesów myślowych. Wiedział, że będą mieli jeszcze sporo czasu na to, by się poznać, zwłaszcza jeśli byli na siebie skazani co najmniej na rok przebywania w jednym pokoju razem.
- Dzięki – odparł równie cicho, a następnie odetchnął głębiej, bo w jakimś sensie poczuł się lżej. To, że Leon go nie zbył, pomimo tego iż miał ku temu okazję, dawało Milesowi nadzieję na to, że może jeszcze się z sobą dogadają i stworzą jakąś sensowną relację, zamiast mijać się wszędzie praktycznie bez słowa i wracać do jednego pokoju, w którym również mieliby się unikać. Na dłuższą metę coś takiego było dla Jenkinsa męczące, choć pewnie i nie tylko on jeden czułby się źle w takiej sytuacji.
W pewnym momencie po prostu zasnął i to bez konieczności kręcenia się i szukania dla siebie dobrej pozycji, bo tak jak położył się przy chłopaku i został przez niego objęty, było mu już wyjątkowo dobrze.

Miles pisze...

Miles czuł, że się przeliczył, bo naprawdę zaczynał już wierzyć w to, że tamta noc coś zmieni. I niepotrzebnie się na to nastawił, bo tylko się zawiódł. Dodatkowo miał wrażenie, że jest jeszcze gorzej. Leon robił wszystko, byle tylko jak najmniej spędzać z nim czasu. Potrafił znikać praktycznie na całe dnie i wracać jedynie na noc, oczywiście bez słowa. Miles starał się być wyrozumiały i nienachalny, dlatego ani razu nie zapytał chłopaka o to, gdzie się zaszywa i co robi. Zwyczajnie starał się udawać, że zupełnie go to nie interesuje, choć momentami czuł, że nawet to jest ponad jego siły. Zwłaszcza, gdy Leon wracał do pokoju z coraz liczniejszymi i rozległymi ranami na ciele. Tym Jenkins martwił się najbardziej, bo domyślał się tego, że skoro chłopak forsował się aż do tego stopnia, to głównie przez to, że czuł się z czymś podle, a Miles jak to Miles… zadręczał się, bo nie potrafił w żaden sposób do Leona dotrzeć.
Tego dnia postanowił, że powłóczy się po zamku i prawdopodobnie sam wróci do pokoju dopiero na noc. Nie spodziewał się tylko tego, że po drodze odnajdzie kryjówkę swojego współlokatora, a to wcale nie okazało się tak trudne, bo wystarczyło zboczyć z głównego korytarza, zapuścić się w kolejny i wsłuchać się dokładnie w dobiegające z oddali huki. Gdy dotarł pod odpowiednią salę, nie było słychać już żadnych wystrzałów, dlatego pchnął ciężkie drzwi, zajrzał do zapuszczonego pomieszczenia i aż wstrzymał oddech odruchowo, ponieważ to co ujrzał, po prostu odebrało mu mowę. Leon był w fatalnym stanie, bo wyglądał tak, jakby jakiś czas temu został rozstrzelany i to z kilku karabinów jednocześnie, a mimo to przeżył. Wszystko przez to, że nie miał na sobie koszulki i widoczne były pokrywające jego ciało blizny po kulach. W dodatku sprawiał wrażenie kompletnie nieprzejętego niczym, siedział na podłodze i grzebał w otwartej ranie wewnątrz własnej dłoni.
- Zwariowałeś… - jęknął tylko i ruszył wreszcie w stronę blondyna. – Przestań, musisz iść z tym do lekarza – zaczął, kiedy zbliżył się już na tyle, by móc dotknąć jego ramienia.

Miles pisze...

Cofnął swoją rękę w naturalnym odruchu, chociaż nie ruszył się z miejsca. Mógł przewidzieć z jaką reakcją Leona się spotka, gdy już go dotknie. Dziwne, że nie pomyślał o tym akurat w tym momencie, bo przynajmniej uniknąłby jego rozdrażnienia. Wciąż czuł się fatalnie z myślą, że nijak nie mógł się do niego zbliżyć i naprawdę nie miał pojęcia co było tego powodem, bo jakoś nie złożyło się jeszcze, by obydwaj mieli na ten temat porozmawiać. Raz tylko usłyszał, że jest żałosny, ale to przecież nie mogło być przyczyną… jednak Miles i tak wolał wyprzeć to z pamięci, żeby nie zadręczać się na zapas.
Spojrzał na zaciśniętą, krwawiącą rękę Leona i nie skomentował jego słów, tylko ściągnął brwi odruchowo. Nie podobało mu się jego lekceważące podejście do wszystkiego, nawet do własnego ciała, ale wolał tę kwestię przemilczeć, przynajmniej na razie.
- Nigdzie się nie ruszę – mruknął tylko w odpowiedzi i usiadł na podłodze od razu, bo takie posunięcie wydało mu się idealne, dla podkreślenia własnych słów. Przez chwilę przyglądał się nabojowi, którym chłopak się bawił, ale zaraz położył się obok niego, wzdychając ciężko i podniósł wzrok na sufit. I trwał tak w milczeniu przez pewien czas, póki znów nie spojrzał na ten przeklęty nabój, którym Leon wydawał się być do reszty pochłonięty, co w jakiś nieuzasadniony sposób zaczęło Jenkinsa irytować. Miał ochotę mu to zabrać, cokolwiek, byle przestał się już tym zajmować. Przypuszczał, że to wcale może nie być takie proste, jak w pierwszej chwili mogłoby się wydawać, więc zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby skutecznie odwrócić uwagę blondyna. I przyszedł mu do głowy jeden, który z powodzeniem można by było uznać za misję samobójczą… choć właściwie, czemu nie!
Właśnie z tą myślą obrócił się w stronę Leona i podparł się na ręce, by w jednej chwili zwinnie ulokować się na jego biodrach i nie czekając na to, aż zostanie przez chłopaka zepchnięty, lub postrzelony, zawisł nad jego twarzą i pocałował go prosto w usta.

Miles pisze...

Nie miał pojęcia czy to wszystko, co teraz wyprawiał Leon, powinien wziąć na poważnie, czy potraktować jako jakąś chorą grę, bo jakoś nie wyobrażał sobie tego, by nagle, z miejsca chłopak miał przestać go lekceważyć i omijać i w zamian zacząłby być miły… dla Milesa to było po prostu nierealne, nie pasowało do osoby takiej, jak Leon i nie sądził, by mógł się mylić w tej kwestii. No i tyle by było z jego rozważań, bo usta blondyna, które wydawały się być przyjemnie chłodne w kontakcie z jego rozgrzaną skórą, zwyczajnie go dekoncentrowały i naprawdę nie miał ochoty myśleć o czymkolwiek, tylko cieszyć się chwilą. Już nawet zapomniał o naboju, który miał mu odebrać, tylko uśmiechnął się delikatnie, nawet nie przerywając pocałunków, w chwili gdy ta upadła na podłogę.
Ani trochę nie przeszkadzało mu w tym momencie to, że krew Leona oblepiała bok jego ciała, szyję i była już nawet we włosach. Kompletnie nie zwracał na to uwagi, bo najistotniejsze było dla niego to, w jaki sposób był przez te chłodne dłonie dotykany.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na jego nieco spłoszone spojrzenie, jakby miał mu tym samym oznajmić, że nie robią niczego złego, skoro nikomu nie dzieje się krzywda. I dalej patrząc mu w oczy, powiódł swoimi dłońmi po jego ramionach, ani trochę nie rozpraszając się wyczuwanymi pod palcami bliznami. Objął jego twarz ciepłymi dłońmi i przyciągnął go jeszcze raz do pocałunku, a następnie uśmiechnął się znów i starł kciukiem kropelkę krwi, która jeszcze nie zdążyła całkowicie zaschnąć na nosie chłopaka.

Miles pisze...

Miles jeszcze przez dłuższy czas wychodził z założenia, że Leon w każdej chwili mógłby się rozmyślić, może nawet ryknąć na niego, obwinić za wszystko i zostawić go tu samego, bo z pewnością by wyszedł. Dlatego wolał nie przyzwyczajać się do myśli, że od teraz między nimi mogłoby być tylko lepiej. Nawet nie chciał wybiegać myślami naprzód i zastanawiać się nad tym, jak obaj zachowają się już po wszystkim.
Zamruczał w jego usta z wyraźnym zadowoleniem, w chwili gdy zetknęli się ciałami i poczuł jego krocze przy własnym. Sposób, w jaki Leon całował, bardzo mu odpowiadał, choć szczerze powiedziawszy nie spodziewał się po nim aż takiej delikatności, co dla Jenkinsa było naprawdę miłym zaskoczeniem.
Oddał ostatni pocałunek i zaraz uniósł swoje biodra, by ułatwić blondynowi pozbycie się reszty ubrań. Kiedy usta Leona znalazły się dalej od jego, Miles nie wiedział co zrobić w własnymi rękoma. Z początku ze spokojem sunął dłońmi po ramionach i karku chłopaka, w międzyczasie wplótł palce jednej w jasne włosy, a drugiej nadal badał liczne nierówności jego skóry.

Miles pisze...

Był zmuszony wyplątać palce z włosów Leona, kiedy ten oddalił się na tyle, by dłonie Milesa nie mogły go dosięgnąć. Wtedy ułożył ręce za głową i przyglądał się jego poczynaniom spod półprzymkniętych powiek i uśmiechał się lekko, bardziej do samego siebie, niż do chłopaka, bo mimo wszystko wciąż ciężko mu było uwierzyć w to, że to właśnie dzieje się naprawdę. Po raz pierwszy widział go bez ubrań, gdzie wcześniej Leon nie pokazywał mu się chociażby bez koszulki. Jenkins zupełnie tego nie rozumiał, bo chłopak był po prostu piękny, pomimo tych wszystkich blizn i nie do końca wygojonych ran na ciele, dla Milesa był idealny.
Złapał za jego ramię, w chwili gdy poczuł w sobie powolnie napierającą męskość chłopaka i wpił w nie palce, drugą rękę nadal trzymając wyciągniętą ponad swoją głową. Objął go w pasie szczupłymi udami i wyprężył się lekko, odchylając głowę na bok i przyzwyczajając się do jego obecności w swoim wnętrzu, oraz delektując się tą chwilą. Jęknął niekontrolowanie dopiero wtedy, kiedy blondyn zaczął się w nim poruszać, jednocześnie muskając skórę szyi tymi przyjemnie chłodnymi ustami, jednak Miles zaraz zagryzł dolną wargę i umilkł.

Aleksandra Krajewska pisze...

[pominięta?] Calipse

Miles pisze...

Odwzajemnił ten ostatni, lekki pocałunek, a następnie wczepił palce we własne włosy i przymknął powieki, potrzebując chwili żeby wyrównać nieco przyspieszony oddech.
Miles, w przeciwieństwie do Leona, niczego nie chciał udawać. Tym bardziej nie wiedział czemu miałby oszukiwać i jego i siebie, skoro w rzeczywistości było mu dobrze i z chęcią by to powtórzył, chociaż może już niekoniecznie w scenerii takiej, jak ta.
Otworzył oczy i przekręcił głowę lekko, by móc spojrzeć na ubierającego się chłopaka. Czuł, że nie jest mu z tym wszystkim dobrze, jednak postanowił udawać, że tego nie dostrzega, by dodatkowo nie utrudniać blondynowi sytuacji. W milczeniu i nie ruszając się z chłodnej posadzki, przyjął podane przez niego ubrania i uśmiechnął się tylko pod nosem, kiedy przystąpił do ubierania się.
- O tym samym pomyślałem – rzucił w odpowiedzi, zaśmiewając się lekko i jeszcze raz spoglądając na miejsca, które umazane były krwią Leona. - Potrzebuję prysznica- mruknął po chwili, podciągając spodnie do końca i dopiero wtedy podnosząc się do siadu. - Gdyby nie to, że stąd do pokoju mamy jakiś kawałek do przejścia, to uznałbym, że nie ma sensu się ubierać – wypowiedział znów żartobliwym tonem, choć wiedział, że rzeczywiście byłby w stanie przemknąć stąd do pokoju, tak zwyczajnie nago, gdyby tylko nie było to tak daleko i nie byłby wysmarowany cudzą krwią. Dlatego wolał nie ryzykować i pokazywać się w takim stanie komukolwiek, kogo mógłby spotkać na korytarzu i wciągnął koszulkę, z miejsca tego żałując, bo było mu niesamowicie gorąco. Jedynym plusem było to, że materiał możliwie przysłonił zeschniętą na jego ciele krew.

Miles pisze...

- A niby czego miałbym się wstydzić, hm? – odpowiedział pytaniem na pytanie, specjalnie siląc się na poważny ton, jednak i tak roześmiał się znów lekko. Podniósł się wreszcie do pionu i wziął się za zapięcie swoich spodni, mimowolnie wciąż spoglądając w stronę chłopaka. Trochę niepokoiło go jego nastawienie do tego, co zaszło, ale póki co nie chciał nawet próbować poruszać tego tematu.
- No, możemy iść – rzucił za Leonem i nawet ruszył te kilka kroków w jego stronę, ale coś go tknęło, by się zatrzymać, następnie odwrócić i odszukać wzrokiem ten cholerny nabój, z powodu którego do tego doszło. Cofnął się więc i podniósł go z podłogi, uśmiechnął się odruchowo i obrócił w palcach ten znajomo chłodny przedmiot, nim zacisnął go w dłoni i wyszedł z sali. Wtedy dołączył do Leona i zrównał z nim krok, wciąż nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Spojrzał jeszcze na trzymany w dłoni nabój i wcisnął go do kieszeni spodni, a później ponownie zainteresował się chłopakiem.
- Powiesz mi o czym myślisz? – zapytał w pewnym momencie, nie bez powodu, bo wystarczyło mu tylko zerknąć przelotnie na jego twarz, by pojąć, że duchem raczej nie jest obecny w swoim ciele i wyjątkowo jest czymś pochłonięty. A Miles był dość ciekawski...

Anonimowy pisze...

[Przeczytałam kartę, spodobał mi się pomysł na postać, a do głowy jakoś sam z siebie przyszedł mi pomysł na powiązaniowątek, więc się nim podzielę, a nużwidelec Cię zainteresuje :D Moja Maya nie jest zazwyczaj stworzeniem szczególnie milusim czy przytulaśnym i mogłaby w jakiś sposób zaleźć za skórę Leonowi, czego efektem byłoby wyzwolenie jego mocy. Jako że została stworzona do unikania wszelkich pocisków, większości udałoby jej się uniknąć, jednak któryś mógłby jej dosięgnąć, co uznałaby za niezwykle fascynujące i od tej pory uznała za interesujące eksperymentowanie sobie z nim, bo taka jest złośliwa ;> jak myślisz? :3 wszelką odpowiedź uznam za dobrą :D]

Maya

Miles pisze...

Mógł się spodziewać podobnej odpowiedzi, bo chętne mówienie o sobie jakoś nie pasowało do Leona, był na to zdecydowanie zbyt zamkniętym człowiekiem, lub jedynie sprawiał takie wrażenie.
- Myślę, że nie ma sensu zbyt długo udawać, że nic się nie wydarzyło. I to chyba tyle – wypowiedział lekko i bez zająknięcia. I choć cisnęło mu się na język, by powiedzieć coś jeszcze, to jednak postanowił zamilknąć. Tyle w zupełności wystarczyło, nie potrzebował niczego dodawać, a to dobrze bo przecież nie chciał go do siebie zrazić.
Miles nieszczególnie przejmował się tym, że jest ubrudzony tą krwią. I tak nie rzucało się to w oczy aż tak bardzo, jak gdyby miał iść korytarzem bez koszulki, a przynajmniej tak było w jego mniemaniu. Na szczęście nikt nie zaczepił go po drodze, więc może faktycznie nie było to aż tak widoczne.
Po dotarciu do pokoju, Jenkins właściwie od razu skierował swoje kroki do łazienki, bo rzeczywiście potrzebował prysznica i to zimnego. Dzięki chłodnej wodzie wreszcie ochłonął i przy okazji pozbył się z siebie zaschniętej krwi chłopaka, za to przypomniał sobie o jego pocałunkach, jeszcze nie tak dawno składanych w niektórych miejscach na ciele. Aż uśmiechnął się do siebie na samo wyobrażenie. To chciał sobie zachować, tak na wszelki wypadek, gdyby więcej miało się nie powtórzyć.
Przeszedł do pokoju w samych bokserkach, tak jak to miał w zwyczaju i rozsiadł się na swoim łóżku, zaraz sięgając po niewielki zeszyt w twardej oprawie, w którym pisał o tym, co myśli i czuje.

Miles pisze...

Pisał o tym, co dziś się stało, jednak nie był tym pochłonięty aż tak, by nie zwrócić uwagi na blondyna, który zmierzał w jego stronę, własnowolnie przekraczając niewidzialną granicę, którą sam sobie ustalił. Nie spodziewał się tego, że Leon sam z siebie ponownie się do niego zbliży, a już na pewno nie jeszcze tego samego wieczora. Dlatego to, że przyszedł, położył się obok i objął, było dla Milesa przemiłym zaskoczeniem. Właściwie, to sam rozważał możliwość by wprosić mu się do łóżka, jak ostatnio, ale teraz już nie musiał o tym myśleć.
Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu przyjemny dreszcz, kiedy poczuł kojąco chłodne ciało blondyna przy sobie. Nie było mowy o tym, by mógł się skupić na dalszym pisaniu.
- I tak już kończyłem – wymruczał w odpowiedzi, rzeczywiście dopisując ostatnie słowa, po czym zamknął zeszyt i wychylił się na chwilę, by wsunąć go pod łóżko. Wtedy odwrócił się zwinnie w stronę chłopaka, wciąż pozostając w jego objęciu, wsparł głowę na zgiętej ręce i zaczął przyglądać się jego twarzy.
- Rozumiem, że śpisz dzisiaj ze mną – wypalił nagle, unosząc brwi odruchowo i nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Jednak zanim pozwolił mu cokolwiek odpowiedzieć, ujął ostrożnie za zabandażowaną dłoń Leona i przyjrzał się starannemu opatrunkowi, a następnie przyciągnął ją do swoich ust i pocałował lekko jej wnętrze, mniej więcej w miejscu, gdzie musiała znajdować się tamta rozległa rana.

Aleksandra Krajewska pisze...


Poczuła negatywne emocje płynące od niego. Czasami niechęć dało się wyczytać, z twarzy, ruchów ciała. Jednak zwierciadłem do duszy był czyjeś oczy. Oszukując, najtrudniej było spoglądać komuś w oczy. One wiele zdradzały, chodź pewnie znalazłyby się osoby, które opanowały ową sztukę do tego stopnia, by nie ukazywać swoich emocji, nawet oczami.
Ona obserwowała go bardzo uważnie. Każde drgnięcie mięśnia twarzy było rejestrowane i przetwarzane. W taki sposób było jej najłatwiej poznawać nową osobę. Kolejna jego wypowiedź. Zagryzła delikatnie wargę. Ona nie była osobą, którą cieżko było uciszyć. Wręcz przeciwnie, milczała i zastanawiała się czy to aby na pewno dobry pomysł. Wszystkiego trzeba jednak spróbować. Delikatna dłoń powędrowała w stronę paczki z papierosami i niepewnym ruchem, wysunęła z niego jednego papierosa i zapalniczkę. Cały czas obserwowała go, wsunęła między bladoróżowe wargi fajkę i zapaliła drżącą dłonią . Zaciągnęła się i niemal od razu zakrztusiła. Zamrugała oczami kaszląc i trzymając papierosa w lewej ręce. Wyprostowała się spojrzała na niego z zaciekawieniem.
-Jak to robisz, tak ze spokojem? Że się nie dusisz- wydusiła z siebie po dłuższej chwili i zerknęła się na żarzącego się papierosa.

[rozumiem
Calipse

Miles pisze...

Ucieszył się z odpowiedzi, jaką otrzymał, przy czym zupełnie nie przejął się tą ostrożnością, którą przecież wyraźnie było słychać w głosie Leona. Ale Jenkins nie chciał tego drążyć, głównie w obawie przed tym, że blondyn mógłby się przez to rozmyślić i zniechęcić, przez co pewnie od razu przeszedłby do własnego łóżka.
- To dobrze – mruknął tylko, uśmiechając się odruchowo, jednak zaraz zdziwił się nieco jego reakcją na okazaną czułość. Mógł się jedynie domyślać tego, dlaczego chłopak tak bardzo starał się unikać tematu swoich blizn i ogólnie stawał się przez to rozdrażniony. Miles wolał odpuścić już po pierwszym ostrzeżeniu, więc posłusznie wypuścił jego rękę i nawet nie nastrajał się zbytnio na to, by z nim o tym porozmawiać, lub chociaż rzucić banalnym „dlaczego”, które miał już praktycznie na końcu języka.
Wreszcie objął go swoimi ramionami luźno i odetchnął spokojnie, a następnie wlepił spojrzenie w sufit i oderwał je dopiero wtedy, gdy całkowicie się tym znudził i dotarło do niego to, że chyba jednak jest już zmęczony i dobrze byłoby zasnąć.
- No to dobranoc – wypowiedział cicho i przytknął usta do czubka jego głowy.

Miles pisze...

Przewrócił się z jednego boku na drugi, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego, oraz wolną dłonią szukając przy sobie przyjemnie chłodnego ciała, do którego przytulał się przed zaśnięciem. Dziwnie się poczuł, kiedy nie napotkał go obok, więc zmusił się do uchylenia powiek, przez co na chwilę musiał przysłonić oczy ręką, z powodu wpadającego przez okno światła, które zdawało się być wręcz oślepiające. Kiedy już wreszcie w miarę przywykł do tej jasności, omiótł pomieszczenie wzrokiem i jedyne, co mu się nasunęło, to myśl, że zaspał. To przecież oczywiste. Nawet nie wpadł na to, by chociaż zerknąć w telefon i zorientować się, która właściwie jest godzina. Całkiem naturalnie ubzdurał sobie to, że skoro został w pokoju całkowicie sam, to na pewno jest już spóźniony na pierwsze zajęcia. I zerwał się z łóżka z tą myślą, oczywiście wierząc samemu sobie, bo tak bardzo był rozkojarzony i nieprzytomny. Od razu skierował swoje kroki do drzwi łazienkowych, w duchu przeklinając na Leona za to, że zostawił go tak bez słowa i nawet nie raczył go obudzić przed wyjściem.
Wszedł do środka z rozmachem, wolną dłonią przeczesując i tak roztrzepane już włosy. I zdziwił się nie na żarty, kiedy wpadł tam na blondyna, bo nie spodziewał się go tutaj zastać.
- Myślałem, że wyszedłeś… – palnął pierwsze, to przyszło mu do głowy i wtedy przechylił się lekko, by móc spojrzeć na umywalkę, o którą chłopak się opierał. – Co się dzieje? – zapytał nie tyle z troską w głosie, co z zaskoczeniem na widok, jaki miał przed sobą.

Miles pisze...

Oczywiście, że mógł przewidzieć reakcję, z jaką się spotka, bo przecież powinien już przywyknąć do tego, jaki jest jego współlokator. Jednak ton i spojrzenie chłopaka, tym razem nie zabolały go aż tak mocno, jak wtedy na korytarzu, kiedy usłyszał od niego, że jest żałosny.
Powstrzymał się przed powiedzeniem czegokolwiek, bo Leon rzeczywiście wyglądał fatalnie i miał prawo do tego, by nie chcieć rozmawiać na jakikolwiek temat. W pierwszej chwili Miles miał nawet zamiar opuścić łazienkę i zostawić chłopaka samego, żeby w spokoju mógł się pozbierać i ogarnąć. Już nawet cofnął się o ten jeden krok, by móc złapać za klamkę, jednak zaraz wybił to sobie z głowy, dokładniej w momencie, kiedy ten dokończył swoją wypowiedź uspokojonym już tonem. I to chyba załatwiło sprawę, bo Jenkins oparł się o ścianę ramieniem i dalej w milczeniu obserwował blondyna, przy okazji korzystając z chwili na to, by szybko wymyślić, co mógłby zrobić, lub powiedzieć, żeby pozbyć się uciążliwego poczucia bezużyteczności, które tylko narastało z każdą upływającą sekundą.
Wreszcie zbliżył się do chłopaka odrobinę i ukucnął, bo nie zamierzał tak stać i patrzeć na niego z góry. Następnie westchnął cicho.
- Nikt cię nie spierdolił, przestań gadać głupoty, Leon – wypowiedział powoli i wyraźnie, pochylając przy tym głowę, chcąc jakoś wyłapać spojrzenie jego jasnych oczu.

Miles pisze...

Eksperymenty, ośrodek, umierający ludzie. Wiadomości, jak na jeden niezbyt udany poranek, było dla Milesa chyba zbyt wiele, jednak niespecjalnie dał to po sobie poznać. Wysłuchał tego wszystkiego w spokoju, w międzyczasie przysiadając na chłodnej podłodze, tuż obok chłopaka. Miał ochotę wyciągnąć do niego ręce i przytulić go mocno, przekazać mu trochę swojego ciepła i dodać otuchy, żeby przypadkiem nie czuł się samotny, ale wstrzymywał się przed tym z całych sił, bo dobrze wiedział z jaką reakcją na dotyk mógłby się spotkać.
- Myślę, że sama rozmowa dużo by ci dała – rzucił po dłuższej chwili namysłu, przerywając ciszę swoim głosem. Chciał mu pomóc, jeżeli był w stanie, bo nie zniósłby dłuższego siedzenia w bezczynności, kiedy faktycznie mógł się na coś przydać. - Możesz mi o wszystkim powiedzieć, bez obaw że komukolwiek coś wygadam. A na pewno będzie tobie trochę lżej – mówił dalej, chcąc przekonać do siebie Leona chociaż w minimalnym stopniu. Miles już i tak podziwiał go za to, że sam zaczął coś o sobie mówić, skoro równie dobrze mógłby na niego po prostu nawrzeszczeć i wyrzucić z łazienki, byle tylko się nie odkrywać. W zasadzie mógł wszystko.
- I wracając… skoro żyjesz, to musi znaczyć tyle, że się udałeś. Cokolwiek to znaczy – wypowiedział na koniec i oparł skroń o ścianę, ani na chwilę nie uciekając wzrokiem od twarzy blondyna.

Anonimowy pisze...

[No to zaczęłam :) mam nadzieję, że może być :3]

Oddychała ciężko, opierając dłonie o kolana i pochylając się do przodu. Czuła się zmęczona, każdy mięsień mimo tej chwili oddechu zdawał się wciąż być napięty do granic możliwości i odczuwała jego istnienie całkiem boleśnie. Płuca także sprawiały wrażenie ściśniętych, a drogi oddechowe nie nadążały z dostarczaniem wystarczającej ilości tlenu. Serce waliło jak oszalałe. Była wycieńczona, naprawdę wycieńczona… Cóż za cudowne uczucie!
Uśmiechała się szeroko do siebie, odgarniając za ucho kosmyki włosów, które podczas tego całego szaleństwa wypadły z jej ciasno zawiązanego jasnego warkocza. Lubiła to uczucie, a od tak długiego czasu nie miała okazji go doświadczać. Życie w zamku stanowiącym azyl dla ludzi niezwykłych, takich jak ona przebiegało w gruncie rzeczy spokojnie. No… względnie spokojnie, jeśli w ogóle o jakimś spokoju można mówić przy takim natężeniu ludzi nietypowych pod wieloma względami. W każdym razie brakowało jej tego uczucia, kiedy siły (nawet te jej, niesamowicie rozwinięte) opuszczają ciało. To było jej prywatne uzależenienie dające jej najczystszą przyjemność. Dziwne? Może dla tych, którzy nie byli wychowywani w podobny sposób co ona owszem. Dla niej jednak to była codzienność. Przynajmniej kiedyś, w poprzednim życiu.
Cieszyła się, że poznała Leona. Naprawdę.
Opadła na parapet okna, którego szyby już dawno były rozbite na skutek ich małych zabaw. Dopóki było ciepło, powiewy wiatru z zewnątrz były całkiem przyjemne, jednak kiedy nadejdzie zima najprawdopodobniej będą musieli znaleźć sobie inną kryjówkę. Teraz jednak Maya wcale o tym nie myślała. Skrzywiła się za to delikatnie, kiedy podczas manewru siadania, coś ukłuło ją w okolicy nerki. Skierowała tam dłoń i poczuła ciepłą, lepką substancję. Doskonale jej znajomą, w końcu nie pierwszy raz krwawiła. Pod palcami natomiast dało się wyczuć dziurę. O ile mogła dotknąć wlotu kuli tak wyciągnięcie jej z tamtego miejsca było dla niej niemożliwe mimo całej giętkości i zwinności, jaką się charakteryzowała.
Zaklęła pod nosem cicho i przewróciła oczami.
- Będziesz tak uprzejmy? – popatrzyła na Leona, licząc na to, że korzystanie ze swoich umiejętności nie nadwyrężyło jego organizmu i nie przechodził właśnie jednego z ataków, jak miała w zwyczaju to nazywać.

Maya

Wakako pisze...

[ jakiś wąteczek z lalimą ? ;> ]

Miles pisze...

Patrzył na niego i czekał, aż ten przerwie ciszę swoim głosem. Choć na dobrą sprawę, to wcale nie przeszkadzało mu to milczenie, bo nie czuł się niezręcznie, jak zazwyczaj, gdy ktoś w jego obecności uparcie milczał. I zdał sobie sprawę z tego, że mógłby tak po prostu tutaj siedzieć w całkowitej ciszy, tylko po to, by móc spędzić z Leonem trochę więcej czasu i nic poza tym, naprawdę.
Zaczął słuchać z uwagą, gdy chłopak zdecydował się mówić. Z początku nieco ciężko było mu się skupić, przez to, iż nie do końca wierzył w to, że ten właśnie się przed nim otwierał i to z własnej woli. Dziwnie się z tym czuł, bo jakoś zaczynał przywiązywać się do myśli, że nie będzie miał okazji do tego, by kiedykolwiek bardziej poznać swojego współlokatora.
Uniósł brwi odruchowo, w chwili gdy usłyszał o „eksperymencie”. Naprawdę się zdziwił, bo do tej pory z niewyjaśnionych przyczyn wydawało mu się, że z chłopakiem było podobnie jak z nim. Że po prostu jednego dnia coś zaczęło się w nim zmieniać i nie potrafił nad tym zapanować, dlatego tutaj trafił. Z większością przebywających tu uczniów tak właśnie się działo, stąd zaskoczenie Milesa. Plus tego był chociaż taki, że teraz przynajmniej wiedział o Leonie już cokolwiek więcej.
- Jeszcze się z tym nie pogodziłeś, dlatego nie jest lepiej – odpowiedział po chwili i zaraz przygryzł odruchowo dolną wargę. – I nie mów więcej, że nie powinieneś przeżyć i tak dalej… - wypowiedział znacznie ciszej, jednak wciąż wyraźnie. - Bo żyjesz i tak właśnie miało być – dokończył, całkowicie pewien swego i uśmiechnął się lekko.

Mitch Lucker, the King. pisze...

[Dobry, dobry. Skoro jest komentarz, mogę uznać że jest także chęć na wątek, prawda? Z którą z postaci?]

Grimshaw.