poniedziałek, 15 lipca 2013

Kwiat jest uśmiechem rośliny.

18-19.07 - offline


ANNIE MONTGOMERY

Zacznijmy może od tego, iż wystarczy jedno wydarzenie, pozornie nieznaczny impuls, aby całkowicie odmienić bieg ludzkiej egzystencji. Historia Annie właśnie wskutek działania takowej iskierki zatoczyła krąg, nagle wyskoczyła z szufladki prozaiczne i całkiem człowiecze. Mutacja, niezależnie od wszelakich starań, w pewnym momencie uaktywniłaby się, acz wydarzyło się to w stosunkowo nieodpowiednim czasie. Boże Narodzenie uchodzi przecież za okres, który w zamierzeniu ma być najszczęśliwszym w ciągu całego roku. Ann utraciła owe szczęście między innymi dzięki niefortunnemu wypadkowi. Dla osób trzecich być może całe zajście wyglądało ciekawie i wesoło - w końcu nie na co dzień krzak zaczyna chlastać przypadkowego przechodnia, który dosłownie chwilkę przed zajściem sprawił, że panna Montgomery twarzą wyczyściła kawałek chodnika. Gdybyśmy usunęli fragment mówiący o podświadomym atakowaniu delikwenta kwiatkiem, brzmiałoby niczym jeden z najpopularniejszych schematów zawierania znajomości. Niestety owe zajście zaowocowało w konsekwencje mniej przyjemne, jednak konieczne. Tak twierdzili.

Annie Montgomery w Recifle College przebywa niecałe dwa miesiące. Praktycznie większość wie o niej tylko tyle, że mieszka w pokoju siódmym, całkiem niedawno obchodziła siedemnaste urodziny, zaś jej mutację fachowo nazwano chlorokinezą. Umiejętność ta okazała się całkiem przydatna w dziedzinie unieruchamiania bądź straszenia ludzi (czytaj: niemal zabójczy przytulas zgotowany przez pozornie nieszkodliwego kwiatka), aczkolwiek posiada niekorzystne i (o zgrozo) permanentne skutki uboczne. Zielonkawy odcień skóry naprawdę nie jest widokiem powszechnym, zwłaszcza jeśli postanowimy przejść się ulicą pierwszego lepszego miasta. Annie w momencie ujawnienia się zmutowanego genu zzieleniała do końca - wcześniej owe zabarwienie było miejscowe oraz zdecydowanie mniej widoczne. Na szczęście jeszcze nie osiągnęła kompletnego dna. Jeszcze. Nigdy nie wiadomo, kiedy jej włosy zostaną zastąpione przez liście. Victor miałby niezły ubaw.

Kluczem do zaakceptowania inności jest oswojenie się z mutacją. Annie wciąż przede wszystkim boi się umiejętności własnych oraz cudzych. Stara się jednak wczuć w nową sytuację, która powoli zaczyna ją fascynować. Z natury przedstawia się jako osoba przemierzająca świat z niepewnym uśmiechem przylepionym do twarzy. Poprawka! Pełne wrażeń eskapady przede wszystkim odbywają się gdzieś głęboko w umyśle Ann, ponieważ lenistwo patentowane to przecież zbyt silna cecha, by móc z nią walczyć.

Annie nigdy nie była ... kobiecą kobietą. Metr osiemdziesiąt trzy uznała za wystarczający powód, aby biegać w męskich koszulkach (tej z logiem Batmana nie odbierze jej nikt), znoszonych trampkach czy niemiłosiernie podziurawionych jeansach. Wciąż pragnie prezentować się jako zwyczajna amerykanka. Zawczasu miała ambicje lekarskie, przede wszystkim widziałaby siebie w roli epidemiologa. Nie sądzi jednak, aby dopuszczono do pacjentów zielonego doktora, pod wpływem którego zaczynają szaleć chwasty. Znając życie skończy na stanowisku integrującym ze środowiskiem. Zostanie żoną leśniczego!


_____________________________________
Dziąbry.
Peter Hille w tytule, Bree Fry na zdjęciu. 
Kartę poprawię, bo na chwilę obecną to jedna wielka pomyłka.
Zapraszam do wątków.

21 komentarzy:

Ace pisze...

ooo, koszulka z logiem Batmana x3 dogadamy się :D Reid też ma taką xd]

Reid.

Sasha pisze...

[Wątek z Sashą?]

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Witam, witam :) liście zamiast włosów. Hoho! To byłoby ciekawe!]

Alicia

zawrót głowy. pisze...

[witam serdecznie!]

Samantha.

Sasha pisze...

[No to może jakieś zupełnie przypadkowe spotkanie na stołówce?]

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Może i problematyczne, jednak jakże efektowne :).
Jednak powróćmy do wątku. Hmm...mówisz kwiatki, tak? Pomyślmy. Chyba możemy to wykorzystać w różnoraki sposób. Po pierwsze Annie może usłyszeć, jak Alicia śpiewa swojemu kaktusikowi Jack'owi, co czyni prawie codziennie o poranku. Po drugie mogą spotkać się w szkolnym ogrodzie lub szklarni, gdzie Annie może eksperymentować ze swoją mocą. Alicia by ją podglądała, a następnie powiedziała coś bardzo twórczego na co mam nawet pomysł.
Co Ty na to?]

Alicia

Ace pisze...

[hm... myślę, że możemy trochę postresować Reida :D]

Makita pisze...

[Może będzie tak, że oni się już skądś znają. I teraz się spotkają. Jeżeli chodzi o relacje (negatywne czy pozytywne) to tutaj zostawiam tobie wybór]

Ace pisze...

Ale co było złego w skrzydłach? Och, no tak, Reid ci zaraz na ten temat napisze wypracowanie, nie bój nic.
Tymczasem sam zainteresowany przechadzał się po bibliotece i poprawiał książki, głaskał grzbiety jedną ręką, bo w drugiej wcinał czekoladowe ciastko. Czekoladowe ciasta mógł jeść cały czas, a za innymi słodyczami nie za bardo przepadał. No ale co zrobisz, wolał fast fooody, czipsy i popcorn, a także paluszki i orzeszki. Lubił sobie chrupać.
Wyszedł w końcu na główny korytarz-przejście-między-regałami i skierował się do swojego stanowiska pracy, czyli do biurka. Woda się zagotowała, a on zalazł sobie herbatę. Malinową, rzecz jasna.
I nagle usłyszał za sobą jakieś mruczenie, a potem, jak coś lub ktoś upada na podłogę. Odwrócił się automatycznie i dostrzegł nieprzytomną dziewczynę.
- Matko kochana - szybko do niej podszedł i pochylił się nad nią. Zaraz on sam padnie. Może i miał dobrą ocenę z pierwszej pomocy, no ale... było gorzej, kiedy miało się takie coś w realu.
Wziął ją na ręce i zaniósł pod otwarte okno. Przy dobrych wiatrach zaraz się ocknie...
- Hej, obudź się - no, tak w razie jakby co dodatkowo lekko klepał jej policzki, bo tak robili na filmach.

Sasha pisze...

- Skończone- powiedziałem sam do siebie, ocierając umazaną w farbie dłonią czoło. Obraz był już skończony pod każdym względem. Biała koszulka była upaćkana na kolorowo. No cóż... takie były uroki zabawy z farbami. Uśmiechnąłem się lekko, sam do siebie będąc dumnym z tego co stworzyłem. Spojrzałem na zegarek, wiszący na ścianie, który uporczywie wydawał z siebie 'tik-tak, tik- tak'. Dochodziła akurat pora obiadowa. Czas się przebrać i iść coś wrzucić na ząb.
Stołówka była już prawie w całości zapełniona, kiedy do niej zaszedłem. Przez chwilę rozglądnąłem się za jakimś wolnym miejscem. Zauważyłem je obok jakiejś dziewczyny.
- Można?- zapytałem, a kiedy ujrzałem jej twarz, rozpromieniłem się- Annie? A co Ty tutaj robisz?- zadałem pytanie, będąc totalnie tym faktem zaskoczony. Nikogo wcześniej ze swoich starych znajomych tutaj nie widziałem. A tu proszę, taka niespodzianka.

kiraj pisze...

[ Metr osiemdziesiąt trzy, jaka duża z niej kobietka! Ba, większa niż Fabianek, ale jak to się mówi "kochanego ciałka nigdy za wiele". Poza tym bądźmy szczerzy, jak facet jest niższy, to ma twarz bliżej krainy szczęścia(tak, tak cyckofile są wszędzie D: ), więc jakby na nią Fabian wpadł to by się pewnie w duchu ucieszył, no ale na razie jeden wątek z wpadaniem już mam i to właśnie gdzie Fabian wylądował z nosem w wiadomym miejscu, także póki co sobie odpuszczę chyba. Nie zmienia to jednak faktu iż Annie jest jedną z fajniejszych postaci kobiecych jako ostatnie widziałam na grupowcach, także wątek koniecznie i tu nie ma nic do gadania! Może spróbowałaby go zmusić go biegania, jakiś szantaż z wymianą koszulek? Coś trza wymyślić! >D ]

F. E. Maverick

zawrót głowy. pisze...

[może wątek z Amelią? ;>]

Amelie

Bardzosmutnyczłowiek pisze...

- Hej ostatnio jakiś nauczyciel wspomniał, że byłoby miło z tobą pogadać. Także pojawiam się i w zasadzie to może masz na wstępie coś szczególnego do powiedzenia od siebie? - zapytał siedząc w swoim fotelu. Dziewczyna weszła do jego pokoju koło południa więc słońce akurat padało przez szyby znajdujące się za jego plecami.

Porcelanowy Chochlik pisze...

Poranek. Deszcz rytmicznie uderzał o szyby starego zamczyska, jakby ktoś stukał w nie drobnymi paluszkami. W oddali tykał zegar i zdawało się, że pośród ciszy słychać tupot bosych stópek, potem chichot i szept i coś jakby odgłos skrzydełek zagubionej wróżki. Gdzieś ujadał pies, a promienie słońca wyłaniające się zza gęstych chmur rzucały blady blask na szare, skąpane w deszczu, brazylijskie uliczki.
Zaś w jednym z pokoi drobna, chuderlawa dziewczyna przewracała się z boku na bok, nie potrafiąc zasnąć (chociaż oczy miała podkrążone i zaczerwienione). A wiatr wkradający sie ukradkiem przez uchylone okno wybrzuszał grubą, jasną kołdrę, zza której wystawał jedynie czubek białej głowy i jedno, wyblakłe oko. Niech to szlak. Nie mogąc zasnąć Alicia powoli usiadła na łóżku i przetarła zmęczoną, bladą twarz. I dopiero po chwili jej bose stopy odnalazły znoszone, miętowe trampki; zaś dłonie szeroki sweter w rozmiarze XXL. I tak ubrana opuściła pokój powłócząc nogami oraz przygarbiając ramiona. Tak, był to jeden z tych dni, kiedy to nawet poruszenie palcem wymagało od Ali niesamowitego uporu i zawziętości.
- Fantastycznie. Po prostu cudownie. - wymamrotał zrzędliwie, kopiąc jakiś kamyk napotkany na drodze i nie wiedząc czemu skierowała swoje kroki do szkolnej szklarni. Jakież było jej zdziwienie, gdy ujrzała tam dziewczynę, której skóra miała dziwny odcień. Czyżby spotkała UFO we własnej osobie? Ale z Ciebie idiotka Weber. Skarciła się w myślach i podeszła bliżej, aby przyjrzeć się tej ciekawostce.
- Wiesz, że jesteś zielona? - wymamrotała niezbyt taktownie, opierając się o jedną z marmurowych kolumn oraz mrużąc lekko oczy.

Alicia

Ace pisze...

- Batmanie nie koniecznie, chociaż uważam, że gościu jest najlepszym superbohaterem, jakiego kiedykolwiek wymyślono - stwierdził, patrząc na nią uważnie. Podsunął jej pod nos szklankę wody, po którą chwilę wcześniej poszedł (oczywiście co chwilę się oglądając za nią, żeby przypadkiem znowu mu nie zemdlała). - Napij się - dodał.- I moje skrzydła ani tym bardziej ja nie jesteśmy złudzeniem optycznym. Nie mów, że nie słyszałaś o aniele, który pracuje w naszej bibliotece - zaśmiał się cicho.
Po raz pierwszy spotkał się z taką reakcją. Zazwyczaj ludzie były zszokowani, a później zafascynowani tymi skrzydłami. I chcieli pióra. No i brali go za takiego prawdziwego anioła. A to po prostu była jego piękna mutacja. No cóż, wyróżniał się, co zrobisz, to nie był jego wybór.
- Już lepiej? - zapytał po chwili, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście się nie znali. Nie kojarzył jej.

Ace pisze...

Uśmiechnął się lekko do niej, kiedy opowiadała o swoich odczuciach.
- Jak każdy. Jak widzisz, przetrwają najsilniejsi. Nie znam cię, ale na słabą nie wyglądasz. No i chyba chcesz nauczyć się panować nad swoim darem, co? - zapytał spokojnie, przypominając sobie czasy, jak jego koledzy za wszelką cenę chcieli stąd zwiać jak najdalej, żeby nikt się nie czepiał. Tylko czepianie zaczynało się właśnie tam, gdzie chcieli wiać. Bo nie wszędzie ich rozumiano. Nie wszędzie ludzie byli tolerancyjni.
A tutaj, choć strasznie - w końcu to liceum powiedzmy - wszyscy byli inni, ale wszyscy równi.
- No cóż, skoro już ci lepiej, to może napijesz się herbatki? Mam jeszcze ciastka czekoladowe - zachęcał.

Sasha pisze...

Widząc zaskoczenie, które malowało się na jej twarzy zaśmiałem się cicho.
- No, aż takiego powitania to się nie spodziewałem- uśmiechnąłem się w jej kierunku- Kosmici wcale nie są tacy źli i sądzę, że są inteligentni, bo jeszcze do tej pory nie odpowiedzieli na żadną ludzką wiadomość z kosmosu o swoim istnieniu- puściłem do niej oczko- Ja tutaj przybyłem niedawno. Jestem od jakichś trzech tygodni i staram się za radą mojego, starego, poczciwego przyjaciela otworzyć się przed innymi. Średnio na jeża mi to wychodzi, ale się staram- na widelec nadziałem makaron świderek.

zawrót głowy. pisze...

[na moje może być, zaczniesz? ;>]

Amelie.

Ace pisze...

Reid uniósł brew wyżej, ale już nic nie powiedział. Jak nie chciała tu zostać, to przecież mogła iść. Nikt przecież nie chciał jej narażać. No i nikt tutaj jej nie zatrzymywał na siłę. Jak się coś nie podobało, coś nie odpowiadało (w tym przypadku facet ze skrzydłami), no to tam były drzwi.
Wstawił wodę, wyjął ciastka, kubki, herbaty.
- Zwykłej, zielonej, smakowej? - no, tylko tyle powiedział, bo i po co więcej. Dziewczyna nie wydawała się chętna na jakiekolwiek rozmowy, więc okej, będzie milczał i zrobi jej tę herbatkę. Miał nadzieję, że nie zrobi znowu nic, przez co mógłby "narazić ją na stres".

Porcelanowy Chochlik pisze...

Alicia zmrużył oczy. A jej ręce i uda pokryła gęsia skórka. Jednocześnie koniuszki sinych palców nerwowo skubały rękaw obszernego swetra. Raz za razem. Maltretując pojedynczą, popielatą nitkę, na której widniał maleńki, prawie niezauważalny supeł. I kołysząc się na piętach wpatrywała się w plecy nieznajomej, dostrzegając wijące się źdźbło trawy. Fascynujące, prawda? Fascynujące i cholernie popieprzone.
- Zieleń jest w tym sezonie modna. - odparła bez większego namysłu, gryząc wnętrze prawego policzka i pocierając knykciami podkrążone, zaczerwienione oczy. O tak! Musiała wyglądać jak najprawdziwszy zombie. W szczególności, kiedy to sztuczne światło lamp rzucało złowrogie cienie na jej twarz, jedynie uwydatniając wystając kości policzkowe oraz naczyńka, które dziś były niesamowicie widoczne. Tak, dzisiaj miała na prawdę koszmarny dzień.
- Chyba... - dodała, przekrzywiając głowę na bok i robiąc kilka kroków do przodu, aby stanąć tuż za plecami dziewczyny. I chociaż powinna być ostrożniejsza to jak zwykle wykazała się naiwnością oraz niesamowicie wielką wiarą w ludzkość.
- Wygląda jakby tańczyło. - wymamrotała, ściszając głos do konspiracyjnego, ochrypłego półszeptu i siadając na chłodnej posadzce, ze wzrokiem skierowanym na roślinkę.

Alicia

kiraj pisze...

- Annie! Annie, wredny bluszczu jeden ty! Zaczekaj na mnie! - zajęczał dość piskliwym tonem głosu. Nigdy w życiu nie jeździł na wrotkach, łyżwach ani na rowerze, więc to była dla niego istna czarna magia, a ta dziewczyna... Ech, trudno było mu powiedzieć do niej czuje, ale wystarczyło, żeby go dwa razy poprosiła i zgodził się na to, żeby nauczyła go jeździć na tych nieszczęsnych rolkach. Nie wychodziło mu, co i rusz tracił równowagę, a najbezpieczniej czuł się przyklejony do muru szkoły. Niestety, ale kiedy wyjeżdżał chociaż na kilka kroków z dala od niej, to zaczynał robić jakieś dziwne bajabongo i upadał na tyłek z dziwnym kwikiem, po czym wstawał na szeroko rozłożonych nogach wyglądając jak kaczka która uczy się chodzić po trawie, otrzepywał tyłek i od nowa próbował utrzymać się w pionie bez podtrzymywania. Mimo swoich licznych prób (i upadków) to nadal zataczał błędne koło (czy raczej stał w miejscu, bo patrząc na sytuację, to takie określenie jest lepsze).
- Annie! Annie, no weź! - zaburczał z trudem przejeżdżając jakieś pół metra. Potem kolejne i w końcu trochę za mocno się rozpędził, ale uniknął upadku dzięki wpadnięciu prosto w ramiona dziewczyny. Zamruczał coś pod nosem, który miał mniej więcej na poziomie jej dekoltu. Zawsze jakoś go do peszyło, że jest od niego wyższa, ale i tak bardzo ją lubił. W końcu charakter jest ważniejszy od wzrostu, co nie?

F. E. Maverick

[ Okeej, chciałaś rolki, to są rolki >D ]