"Jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym
z absolutnym spokojem wewnętrznym,z odzyskaniem
indywidualności. Tylko w pochłaniającej wszystko pustce
samotności,w ciemnościach zacierających kontury świata
zewnętrznego można odczuć, że się jest sobą aż do granic zwątpienia,
które uprzytamnia nagle własną nicość w rosnącym przeraźliwie
ogromie wszechświata."
Po raz
kolejny kulisz się w najciemniejszym kącie, przerzucając z nabożnością kartki
opasłej książki. Trzymasz ją chorobliwie blisko, ukrywając zmęczoną twarz przed zatroskanym wzrokiem bibliotekarki. Wydajesz się być cicha, spokojna, zagubiona między własną
nienawiścią, a miłością do otaczającego Cię świata i ludzi. Powoli, wręcz
leniwie zagryzasz wnętrze policzka, wodząc
półprzytomnym spojrzeniem po coraz większym tłumie. Nie lubisz tłoku, chaosu,
niepotrzebnego hałasu, który budzi w Tobie irytację i pewną uśpiona agresję.
Cenisz sobie wolność, niezależność, te bolesne poczucie samotności i
niezrozumienia.
Kiedy wstajesz z łatwością mogę dostrzec Twoje chuderlawe, wiotkie ciało, pozbawione
Kiedy wstajesz z łatwością mogę dostrzec Twoje chuderlawe, wiotkie ciało, pozbawione
jakichkolwiek kobiecych zaokrągleń. Przypominasz wyglądem wychudzonego
młodzieńca o krzywych, długich nogach, które przywodzą na myśl dwa
proste
patyki. Swoje przeraźliwie jasne włosy jak zwykle spięłaś w wysoki, ciasny kok, który jedynie eksponuje wystające kości policzkowe. Szare, prawie bezbarwne oczy jak zwykle są przekrwione, nieobecne; zaś usta sine i nieznacznie popękane...
Czy wspomniałem, że
uwielbiam obserwować sposób w jaki się poruszasz? Robisz to z lekkością,
subtelnością tancerki (co z tego, że czasami powłóczysz nogami, garbiąc się i
kuląc! dla mnie jesteś cholernym ideałem!), balansując nerwowo między tłumem, w
którym giniesz ze względu na swój niski wzrost. Jednocześnie na Twojej twarzy
pojawia się jakiś niezrozumiały lęk. Bledniesz, a Twoje dłonie zaczynają drżeć.
To właśnie w takich chwilach potrafisz wypalić kilka papierosów na raz,
upajając się widokiem półprzeźroczystego, gęstego dymu. Zmieniasz się z każdą
kolejną dawką nikotyny. Uspokajasz. Relaksujesz. Wyciszasz. Czujesz w ustach
smak śmierci, zgnilizny i chorób, który za każdym razem pachnie inaczej.
Czasami jest to woń pleśni i rozpadu, zaś innym razem słodkich malin i lilii.
Pamiętam też chwilę, gdy nie potrafiłaś wstać z łóżka. Już w dzieciństwie borykałaś się z wszechobecną niemocą i chorobami, kiedy to otaczający Cie ludzie cieszyli się nadzwyczaj dobrym zdrowiem. Migreny, gorączka, wymioty, brak apetytu, senność, wypadające włosy... Popadałaś wtedy w otępienie, wpatrując się godzinami w czystą biel ścian, rycząc, szlochając i umierając z każdym kolejnym oddechem.
A pośród tego wszystkiego były Twoje kwiaty. Setki, tysiące kwiatów. Uwielbiałaś prowadzić z nimi długie,
niekończące się rozmowy lub śpiewać im tylko Tobie znane, chińskie kołysanki. Uwielbiałaś też szkicować, kolekcja Twoich ołówków była niewyobrażalna... Mimo to uważałaś się za całkowite beztalencie
w każdym aspekcie życia. Byłaś zbyt skromna i tak cholernie moralna, że
wielokrotnie doprowadzałaś mnie swoimi słowami do furii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz