wtorek, 9 lipca 2013

Aparycja

"Je­dynie sa­mot­ność jest w życiu człowieka sta­nem gra­niczącym z ab­so­lut­nym spo­kojem wewnętrznym,z odzys­ka­niem in­dy­widual­ności. Tyl­ko w pochłaniającej wszys­tko pus­tce sa­mot­ności,w ciem­nościach za­cierających kon­tu­ry świata zewnętrzne­go można od­czuć, że się jest sobą aż do gra­nic zwątpienia, które up­rzy­tam­nia nag­le własną ni­cość w rosnącym prze­raźli­wie og­ro­mie wszechświata."

Po raz kolejny kulisz się w najciemniejszym kącie, przerzucając z nabożnością kartki opasłej książki. Trzymasz ją chorobliwie blisko, ukrywając zmęczoną twarz przed zatroskanym wzrokiem bibliotekarki. Wydajesz się być cicha, spokojna, zagubiona między własną nienawiścią, a miłością do otaczającego Cię świata i ludzi. Powoli, wręcz leniwie zagryzasz wnętrze policzka, wodząc półprzytomnym spojrzeniem po coraz większym tłumie. Nie lubisz tłoku, chaosu, niepotrzebnego hałasu, który budzi w Tobie irytację i pewną uśpiona agresję. Cenisz sobie wolność, niezależność, te bolesne poczucie samotności i niezrozumienia.
Kiedy wstajesz z łatwością mogę dostrzec Twoje chuderlawe, wiotkie ciało, pozbawione
jakichkolwiek kobiecych zaokrągleń. Przypominasz wyglądem wychudzonego młodzieńca o krzywych, długich nogach, które przywodzą na myśl dwa proste patyki. Swoje przeraźliwie jasne włosy jak zwykle spięłaś w wysoki, ciasny kok, który jedynie eksponuje wystające kości policzkowe. Szare, prawie bezbarwne oczy jak zwykle są przekrwione, nieobecne; zaś usta sine i nieznacznie popękane...
Czy wspomniałem, że uwielbiam obserwować sposób w jaki się poruszasz? Robisz to z lekkością, subtelnością tancerki (co z tego, że czasami powłóczysz nogami, garbiąc się i kuląc! dla mnie jesteś cholernym ideałem!), balansując nerwowo między tłumem, w którym giniesz ze względu na swój niski wzrost. Jednocześnie na Twojej twarzy pojawia się jakiś niezrozumiały lęk. Bledniesz, a Twoje dłonie zaczynają drżeć. To właśnie w takich chwilach potrafisz wypalić kilka papierosów na raz, upajając się widokiem półprzeźroczystego, gęstego dymu. Zmieniasz się z każdą kolejną dawką nikotyny. Uspokajasz. Relaksujesz. Wyciszasz. Czujesz w ustach smak śmierci, zgnilizny i chorób, który za każdym razem pachnie inaczej. Czasami jest to woń pleśni i rozpadu, zaś innym razem słodkich malin i lilii.

Pamiętam też chwilę, gdy nie potrafiłaś wstać z łóżka. Już w dzieciństwie borykałaś się z wszechobecną niemocą i chorobami, kiedy to otaczający Cie ludzie cieszyli się nadzwyczaj dobrym zdrowiem. Migreny, gorączka, wymioty, brak apetytu, senność, wypadające włosy... Popadałaś wtedy w otępienie, wpatrując się godzinami w czystą biel ścian, rycząc, szlochając i umierając z każdym kolejnym oddechem.

A pośród tego wszystkiego były Twoje kwiaty. Setki, tysiące kwiatów. Uwielbiałaś prowadzić z nimi długie, niekończące się rozmowy lub śpiewać im tylko Tobie znane, chińskie kołysanki. Uwielbiałaś też szkicować,  kolekcja Twoich ołówków była niewyobrażalna... Mimo to uważałaś się za całkowite beztalencie w każdym aspekcie życia. Byłaś zbyt skromna i tak cholernie moralna, że wielokrotnie doprowadzałaś mnie swoimi słowami do furii.

Brak komentarzy: