sobota, 27 lipca 2013

part 2, całe szczęście ostatni.




Droga na lotnisko nie była już taka łatwa. Cora stresowała się całą podróżą, a do tego martwiła się, że zostawiając Charliego popełnia jeden z największych możliwych błędów.  A przez jej stan emocjonalny i dotknięcie jej francuzika ukazała się u Cory jego zdolność co już wcale takie fajne nie było. Niebo przykryły ciemne chmury, zaczęło grzmieć. Starała się uspokoić według zaleceń Grega, ale wcale jej to nie szło.
- Cholera Cora ogarnij się! Jak Ty chcesz lecieć samolotem do tego pieprzonego Berlina jak nam tu zaraz rozpętasz armagedon? - zapytał jej przyjaciel.
W sumie to miał on naprawdę sporą rację i nasza panna Bright próbowała robić wszystko aby się uspokoić. Nuciła sobie jakieś spokojne piosenki, myślała o zielonym kolorze bo ponoć on uspokaja a nawet wyobrażała sobie te głupie dźwięki wody czy innych gówien, które też ponoć mają takie działanie. Ale chyba najbardziej działającą metodą było to co zrobiła teraz czyli po prostu walnęła sobie w twarz. Odetchnęła lekko z ulgą ale udało się. Miała nadzieję, że nie odwołają jej lotu. W końcu dojechali. To była pora aby wysiąść z tego cholernego samochodu i ruszyć na podbój Berlina. Spojrzała na swojego starszego przyjaciela i uśmiechnęła się lekko.
- Dzięki, dobry z Ciebie przyjaciel. Ale pamiętaj...nikomu ani słowa.
Mężczyzna na potwierdzenie jej słów kiwnął lekko głową. Panna Bright wysiadła z auta i wzięła swoją torbę. Pomachała mu jeszcze by potem pójść w kierunku wielkiego budynku. Podeszła do kasy i zamówiła bilet. Musiała czekać dwie godziny na samolot. Trudno...czego nie robi się dla pozbycia się swojej zdolności, prawda? Czekając zdążyła zrobić wiele rzeczy. Przeczytać kilka broszurek, przejść z pięć razy cały hol, a nawet czytać tabliczki co robić wrazie zamachu terrorystycznego. Na pewno gdy coś takiego ma miejsce ludzie mają czas by to czytać. Usłyszała komunikat, że należy kierować się na odprawę przed lotem. Ta przeszła szybko i sprawnie. Wędrując ze swoim biletem zajęła miejsce w samolocie, wzięła głęboki oddech i przygotowała się psychicznie na lot, który wcale nie będzie taki krótki.
Nie wiedziała czy dobrze robi lecąc tam. Po prostu chciała w końcu móc żyć normalnie, chciała kogoś dotknąć nie sprawiając mu niebezpieczeństwa, w sumie sobie samej również. I nie, nie chodziło tu głównie o Charliego. Ostatnio jak biegała w lesie i dotknęła przez przypadek jakiegoś faceta jakieś dwie minuty później była wielkim tygrysem. Uciążliwa zdolność, którą trzeba ograniczyć bo inaczej rozsadzi ją od środka.
Jej rozmyślanie przerwał głos, który oznajmiał, że zaraz przystąpią do lądowania. Westchnęła cicho i kiedy wszyscy zaczęli wstawać ze swoich miejsc zrobiła to samo. Od razu uderzyła ją inna temperatura otoczenia, cholera jak tu było zimno. No nieważne, trzeba iść po swoją torbę. Kiedy już ją wzięła wyszła przed lotnisko. Stało tam wiele taksówek ale dopiero po dwudziestu minutach szukania znalazła kogoś kto mówił po angielsku. Cholerni Niemcy, tylko po swoim języku by gadali. Przekazała mężczyźnie adres i ruszyli. Czuła jak ze zmęczenia zaczynają jej się przymykać oczy ale nie czas na sen Cora. Musisz go znaleźć zanim Ci ucieknie bo znając Twoje szczęście zapewne to zrobi.
Gdy już byli na miejscu zapłaciła mężczyźnie. Trochę sporo jak na zwykłą podwózkę taksówką, no ale trudno. Zatrzymali się przed jakimś blokiem. Poprawiła swoją torbę podróżną i spojrzała na budynek. Wzięła głębszy oddech i ruszyła do drzwi określonej klatki. Mieszkanie numer dziewięć... Nasza panna Bright ruszyła po schodach a kiedy dotarła do celu zaczęła mocno pukać. Mężczyzna, który jej otworzył tak wywalił oczy, że mało mu nie wyskoczyły z orbit. A więc poznał ją. Próbował szybko je zatrzasnąć, ale nie z Corą takie numery. Za pomocą jedną z miliarda swoich zdolności pchnęła drzwi tak, że mężczyzna wylądował na ziemi. Weszła do mieszkania i zamknęła za sobą. Widziała jego przerażony wzrok. Czy ona wyglądała na jakąś psychopatkę?
- Nie przyjechałam Cię tu zabijać...potrzebuję pomocy.
Mężczyzna zdziwiony jej słowami podniósł się z podłogi i zaprosił ją do salonu. Usiadła na jednym ze starych foteli a on poszedł do kuchni zrobić herbatę. Znając przebiegłość tych cholernych naukowców wolała tego nie pić. Cholerni mózgowcy, przebiegłe bestie z nich.
- To co Cię do mnie sprowadza? - spytał w  końcu i usiadł na drugim fotelu naprzeciwko niej. Na stole położył dwa kubki jednakże Cora odsunęła swój od siebie.
- Moja zdolność a co. Wiem, że to Ty bawiłeś się w Boga i teraz chcę abyś to odwrócił. Może to sobie być ale nie chce łapać wszystkiego co spotkam, chcę to..ograniczyć.
Mężczyzna przetarł skroń i zaczął gadać, że już się tym nie zajmuje i inne bzdety. Ale panny Bright to nie obchodziło. Spojrzała na Niego swoimi ciemnymi oczyma i najzwyczajniej w życiu mu zagroziła.
- Albo znajdziesz sposób albo sprawię, że to miasto a Ty wraz z nim wybuchniecie jak fajerwerki na sylwestra, zrozumiano?
Jak widać taka groźba zadziałała bo nasz doktorek pobiegł do telefonu I od razu zaczął dzownić po jakiś ludziach. Oczywiście Cora bacznie przysłuchiwała się jego słowom by nie było żadnym niespodzianek. Facet nie miał zamiaru kombinować, zdał sobie sprawę z tego, że ta dziewczyna nie jest już tą samą niewinną dziesięcolatką, która nigdy nie zapłakała przy nich mimo, że sprawiali jej wielki ból różnymi badaniami. Facet, który ponoć się tym nie zajmuje załatwił wszystko w ciągu dwudziestu minut. Rzeczywiście na pewno już się w to nie bawi, frajer. Cora biorąc swoją torbę ruszyła z nim na dół I wsiedli do samochodu. Ruszyli I jechali ponad godzinę. Zatrzymali się przed budynkiem, który wyglądał jak szkoła. Jak się okazało był to ponoć ośrodek to prowadzenia badań nad modyfikacją genów roślin, taaaa...jasne. Gdy weszli skierowali się do windy I zjechali aż dwa piętra niżej. Okazało się, że nadal bawią się w te eksperymenty na ludziach. Za szybą widziała jednego człowieka, który wyglądał jak człowiek cybor, a jakaś cała dziewczyna wręcz płonęła. Poczuła znajomy dreszcz, który mówił, że powinna stąd uciekać. Wszystkie wspomnienia bolesnych badań wróciły do niej.
Weszli do jakieś sali, która wyglądała jak ta zwykła u lekarza. Było tam dwóch lekarzy I nawet kozetka. No chyba sobie jaja robią, co to kurde jest, jakaś przychodnia? Doktor Hills zaprosił ją do środka, tak to ten doktor, któremu wpadła do mieszkania. Weszła ale nie za chętnie. Dwóch lekarzy od razu na nią spojrzeli, czuła się jak jakaś ich nowa zabawka albo piesek, który będzie atrakcja dzisiejszego dnia.
- Zapewne panna Bright. Usiądź sobie. Zaraz pobierzemy od ciebie próbkę I postaramy się ustalić ile zdolności masz. Spróbujemy pobrać prototypowy gen Twojej zdolności I sformułować z niej albo szczepionkę albo lek, który pomoże Ci to ograniczyć.
Słysząc te słowa Cora po prostu usiadła na tej kozetce I rzuciła swoją torbę pod nią. Podszedł do niej drugi lekarz z dziwną strzykawką I kilkoma innymi rzeczami. Kazał jej zamknąć oczy bo ponoć wygląda to gorzej niż boli. Cóż zrobiła to. Poczuła lekkie szczypanie ale zacisnęła mocno zęby I jakoś wytrzymała. Wyniki mają być najwcześniej jutro, potem zabiorą się za wyrabianie antidotum. Dlatego też kiedy skończyli po prostu wyszła. Umówiła się z Hillsem, że spotkają się jutro o godzinie trzynastej pod głownym dworcem. Teraz był czas na znalezienie jakiegoś pokoju na wynajęcie, całe szczęście jej się to udało. Wzięła coś najtańszego, nieważne, że według właściciela jedynym minusem był brak okna. Czuła się jak w jakieś klitce pod schodami, ale to tylko tymczasowe. Dopóki nie poradzi sobie z tą zdolnością.
Szybko poszła spać, była cholernie zmęczona podróżą. Na następny dzień tak jak się umówiła była o godzinie trzynastej pod dworcem. Lekarz podjechał po nią I pojechali do tego całego ośrodka. Zjechali na dół windą. Od razu poszli do tej samej sali co wcześniej. Lekarze na nich czekali a na biurku leżał jakiś plik kartek. Kazali im usiąść więc to zrobili. Cora była ciekwa, oczekiwała jakieś wiadomości.
-Twoja zdolność jest naprawdę ciekawa. - zaczął jeden lekarz siadając przy swoim biurku. Wziął wczesniej ze sobą swoje kartki I zerknął na nich. - Doktorze odbębił pan nadpawdę kawał dobrej roboty. Kto by pomyślał aby stworzyć zdolność, która będzie do swojego kodu DNA przyłączać inne zdolności. - odparł niemalże zauroczony a dla Cory było to trochę dziwne. Była człowiekiem a nie jakąś cholerną roślinką.
-Ogólnie obecnie posiadasz aż osiemdziesiąt trzy zdolności. - dodał drugi lekarz a kobieta zrobiła wielkie oczy. Ile co cholery? - To niezwykłe, ale zdajemy sobie sprawę, że to uciążliwe. Niedługo może się stać tak, że Twoja zdolność zacznie zabijać Twoje DNA I pozostawiać tylko swoje. Całe szczęście, że przyszłaś do nas. Niedługo mogłoby być za późno. Od dzisiaj zaczęły się prace nad antidotum w naszym laboratorium. Za dwa dni spróbujemy pierwszej kuracji a teraz zapraszamy Cię na jeszcze kilka badań, które nam w tym pomogą. Poszukamy też w naszych aktach trochę o podobnych zdolnościach, może znajdziemy jakiś pomysł.
To co działo się w koljenych dniach było po prostu koszmarem, o którym Cora nigdy nie będzie chciała rozmawiać. Znów to samo co kilka lat temu. Seria badań, bólu I głupich testów niczym na króliku. Próbowali dosłownie wszystkiego. Dopiero po dwóch tygodniach udało im się zresetować wszystkie jej zdolności dodatkowe. Była czysta. Potem za pomocą innych mutantów uczono ją jak przyjmować zdolności a jak nie. To była chyba najtrudniejsza rzecz na świecie. Kończyła się krwotokami z nosa, uszu a nawet oczu! Czasem miała ochotę się już poddać, ale nie mogła..robiła to dla Charliego, po to by już nigdy się przy niej nie bał, że może ją dotknąć. Ale po tygodniu już się dowiedziała jak to zrobić. Złapała zdolność od jednego z mutantów, która polegała na wymazywaniu innym zdolności. Ale jak to działało na niej samej? Gdyby przez przypadek złapała jakąś zdolność to od razu będzie wiedziała co to. Jeśli będzie chciała się jej pozbyć będzie musiała wykonać nacięcie na swojej skórze I myśleć o tym czego chce się pozbyć. Spróbowała to zrobić. Może to wam się wydać obrzydliwe ale gdy to robi z rany wylewa się czarna maź, którą należy od razu spalić. Bo nie daj boże jeszcze ktos tego dotknie.
Ostatni tydzień był szkoleniem. Musiała nauczyć się nad tym wszystkim panować. I pamiętać o tym by zawsze nosić przy sobie scyzoryk. Przez przypadek dotknęła ostatnio faceta, ktory miał zdolność polegającą na tym, że zabiera energię życiową z ludzi. Nie chciała tego, dlaczego w ogóle wiedziała, że to taka zdolność a nie inna?! Nieważne. Zrobiła to co należało. Wzięła scyzoryk przjechała po swojej ręce a to cholerstwo z niej wypłynęło. Dostała namiary na nich, gdyby coś się działo może w każdej chwili zadzownić.
Ale czy teraz jej życie będzie lepsze? Cholera wie. Najważniejsze, że zrobiła wszystko co tylko mogła. Bo przecież chcieć znaczy móc prawda? Pojechała do swojego mieszkania I zabrała swoje rzeczy. Pojechała na lotnisko I kupiła bilet do domu. Tak..ten zamek była w stanie nazwać już domem. Bo przecież miała tam przyjaciół no I chłopaka, w którym jest zakochana po uszy. Teraz aż robi jej się wstyd jak pomyśli o tym, że go pocałowała. A jak wróci a on będzie miał już kogoś innego? Trudno...przecież to ona go zostawiłą. Dla niej najważniejsze było to by ten cholerny szestanolatek, który sprawia, że ma motylki w brzuchu był po prostu szczęśliwy.
Podróż samolotem minęła jej bardzo szybko, może dlatego, że nie mogła się doczekać powrotu. Autobusem pojechała w kierunku zamku. Potem przeszła jeszcze kilka kilometrów ze swoją torbą. Boże jak tu było cholernie gorąco ! No tak..zmiana klimatu. Ale kiedy zobaczyła znajomy budynek aż się uśmiechnęła. Poczuła energię, która kazała jej niemalże biec w jego kierunku. Gdy już była na jego ternie poczuła dziwny spokój I czuła, że to właśnie jej miejsce, a nie jakiś cholerny Berlin. Kiedy była już w środku pierwsze co to zostawiła torbę w swoim pokoju. Było wcześnie rano, dochodziła godzina siódma. Jeszcze praktycznie wszyscy spali, w końcu to niedziela a wtedy wszyscy dłużej sobie spali. Ale ona musiała iść pod pokój numer pięć. Zapukała. Drzwi otworzyła jej współlokatorka Charliego. Widząc ją wiedziała co zrobić, ubrała się I po prostu wyszła z pokoju. Jak widać zdawała sobie sprawę z tego co działo się pomiędzy nią z Charlim. Cora przykucnęła przy jego łóżku I delikatnie nim potrząsnęła by ten się obudził. Kiedy otworzył zaspane oczy panna Bright uśmiechnęła się do niego I powiedziała:
- Dzień dobry Charlie.





__________________________________________________
Ostatnie wypociny dotyczące zdolności Cory.
Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśniło.
Zapraszam do czytania tego czegoś no co co mogę więcej zrobić?

2 komentarze:

francuski piesek pisze...

[O rany, o rany, O-RANY! Ja nie wiem co mam powiedzieć. Szybciutko i gładko mi się czytało, sama przyjemność! :D Jeszcze jak się okazało, że robi to wszystko poniekąd dla Czarliego to ahhhhhh, po prostu nie mogę. I jeszcze końcówka taka fajna, wręcz idealna na rozpoczęcie nowego wątku pomiędzy tą dwójką. ^^ Później wstawię moje wypociny, które tak czytam po raz setny i dochodzę do wniosku, że wyszłam z wprawy >D No nic, to chyba tyle. Czekam na jakieś inne notki wychodzące spod twoich cudownych rączek!]

alkohol, prochy i ja pisze...

[ Oj Czarli Czarli :D Ja tam nie czytam moich notek, wstawiam takie jakie są, o ! Bo jak człowiek za dużo poprawia to może zrobić, że to będzie gorsze niż było. Ja nie mogę się doczekać Twojej notki! A prawda, że Cora robiła to dla jej kochanego franzucika, bo w końcu w nim się zakochała, nie? Jak Czarli i Cora będą mieć ciekawe przygodny to notki będą częściej, o ! :D ]