niedziela, 28 lipca 2013

"In this white wave I am sinking, in this silence In this white wave, in this silence, I believe "



Na pierwszy plan wysuwa się droga- długa, prosta, zafalowana żarem płynącym wprost z nieba. I wokół cisza, niezmącona niczym. Daleko od miast, ulic i dziennych spraw. Później pojawia się plamka, niemal niewidoczna sylwetka samotnego wędrowca. Z minuty na minutę stara się wyraźniejsza, aż w końcu widok na pustkowia zakłóca on. W skórzanej kurtce, wytartych dżinsach i papierosem w ustach zupełnie nie pasował do środka drogi stanowej 66.

To była droga jego życia. Pierwsze miejsce, które pamiętał. Trzy lata temu obudził się właśnie w tym miejscu i wracał tu dokładnie co rok, świętować „swoje urodziny”. Szósty czerwca. Kolejny szósty czerwca.
Trzy lata temu urodził się Dante Gemini. Imię z kalendarza i nazwisko ze znaku zodiaku i on- człowiek bez wspomnień, bez przeszłości. Jedynymi znakami dni minionych były tatuaż „A431/09”, znajdujący się na lewym barku i kilka białych blizn na dłoniach.

Był białą kartą. Mógł stać się kim tylko chciał.

Życie nie było proste. Nie, kiedy przy każdym dotyku żywej materii pobiera się jej wspomnienia, emocje czy inne takie. Poznanie kogoś fajnego, a później, przy pocałunku, dowiedzenie się, że facet lubuje się w zadawaniu bólu innym nie jest czymś, co Dante traktuje z przymrużeniem oka. Bo Dan nie lubi bólu. To chyba jedyne co pamięta z całego swojego życia.

Ach, no i tak. Życie też nie jest zbyt łatwe, kiedy jest się gejem. Otwartym, dość bezpośrednim gejem. Takim, który jeśli jeszcze raz usłyszy, że ma ciało smukłe niczym kobieta, po raz pierwszy użyje swoich zdolności przeciwko człowiekowi. Wyssie energię z czegokolwiek i porazi idiotę. Bo i to potrafi- albo i więcej, bo na temat swoich mocy wie niewiele i prawdę mówiąc ta wiedza mu wystarcza.
Powracając do szóstego czerwca, stojąc wciąż na stanowej drodze numer sześćdziesiąt sześć , Dante gniecie w dłoni skrawek papieru, który znalazł w kieszeni te trzy lata temu. Tekst na nim zna na pamięć, choć nigdy nie zastosował się do zawartej w nim rady.

„Znajdź zamek Recifle. Jest bezpieczny.”

Nie szukał. Nie widział powodu by dać się zamknąć, po tym co go spotkało ( a czego nie pamiętał, ale to pominiemy), nie chciał nawet myśleć, czy słyszeć o tym, że jest ktoś inny- taki jak on. Dotychczas spotkał kilku i te wspomnienia nie należały do najmilszych. Jednak teraz… Nieważne.

Szczerze mówiąc miał dość nowych miast, nowych, nieznanych ludzi, kolejnych wynajmowanych mieszkań i szefów z ogromnymi wymaganiami. Chciał…wolności. Czegoś stabilnego, zupełnie innego, niż całe te trzy lata na walizkach.

Tak też znalazł się w tym właśnie miejscu. Zapytany jakim rodzajem mutanta jest, odpowiedział, że nie ma pojęcia, że nie pamięta, więc w formularzu wpisano mu rzymską cyfrę cztery. Został opatrzony nalepką eksperymentu naukowego, choć nie miał pojęcia co się działo przez te prawdopodobnie piętnaście zapomnianych lat jego życia. Ponoć ten przeklęty tatuaż miał być na to dowodem, ale kto wie? Może uciekł z domu i w okresie młodzieńczego buntu popełnił te głupstwo? Może był taki od urodzenia, a amnezja była wynikiem zmieszaniem narkotyków i Bóg wie czego jeszcze? Może – kto wie?






Dante Gemini
Prawdopodobnie lat osiemnaście
Zajmuje pokój numer 4 we wschodnim skrzydle

Ponoć jest miły i sympatyczny, kiedy tylko zdążysz go poznać. Ale nie zdążysz. Lubi znikać, gdy już ktoś otworzy do niego usta. Wiecznie przeżuwa gumę, bo choć nałogowo pali, nie lubi świadomości, że ktokolwiek może wyczuć dym, gdy już zdecyduje się z kimś porozmawiać. Wszędzie pozostawia po sobie kolorowe papierki z napisem Orbit czy Wirgleys. Wydaje się mieć małą obsesję na temat książek fantastycznych, tak też wiecznie przesiaduje w bibliotece, czy też podkrada coraz to nowe woluminy do „własnego pokoju”.
Zamek, póki co, nie jest jego domem. Jest kolejnym nowym miejscem z nowymi ludźmi i poniekąd nowym szefem.
I ciągle ma przy sobie tę kartkę.
„Jest bezpieczny.”


Aktualizacja: 28.07. '13 r.

***
Ja wiem, że karta jest nijaka, trochę chaotyczna i obiecuję, że kiedyś ją poprawię, ale, póki co, jest jaka jest. Wraz z Dante się ładnie witamy, uśmiechamy nawet i ogólnie rzecz biorąc zapraszamy do współpracy. Mam nadzieję, że owocnej ^.^
Buźka znaleziona jakiś czas temu, grzała sobie miejsce na komputerku, tak więc nie wiem kto jest autorem. Gdzieś tam w deviantarcie zapewne ma swój domek.
Lubimy wątki dłuższe (serio, potrafię się rozpisać jak mam na co :) ), sensowne i takie tam, ale szczerze mówiąc mamy mały problem z zaczynaniem. Ja mam zawsze chaos w głowie, a Dante jest raczej... mrukliwy.
Tak czy siak... Zapraszam!

19 komentarzy:

alkohol, prochy i ja pisze...

[ Witamy witamy i do wątków i powiązań zapraszamy ]


Gąbunia Cora

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Postać jak najbardziej dobra, udana i ciekawa więc możesz sobie śmiało zmieć tytuł na jakiś bardziej kreatywny :).
Aha. I zapraszam do wątku jeżeli masz ochotę.]

Alicia

Aleksandra Krajewska pisze...

[ No to tak 1- obaj eksperymenty 2- oboje z amnezją. Co ty na to, że bardzo dobrze się dogadują od samego poznania? Wiesz mogą się wspierać nawzajem czy coś, a może ty masz jakiś ciekawy pomysł? Dużo tu można wymyslić]
Calipse

Heckins pisze...

[Witam cieplutko, ciekawy pan nam się tu pjawił ;) Może miałabyś ochotę na jakiś wątek? :)]

Isobell

Aleksandra Krajewska pisze...

[ Ktoś kto dziś mnie pytał na fb? :D]

YourFuckingSunshine pisze...

[Dzień dobry.]

Jose

Heckins pisze...

[A ja bym cię poprosiła może o jakieś wymyślenie powiązania? Wtedy byłoby łatwiej zacząć i na bank to zrobię ;)]

Isobell

Heckins pisze...

Bell nie lubiła ćwiczyć swoich mocy, oznaczało to, że nie panuje nad czym, nie panuje nad sobą i w cale się jej to nie podobało. Te wszystkie spotkania z nauczycielami i tak dalej wolała w postaci wyzwania, zakładu czy czegoś podobnego. Żeby było mało tego, że nie lubi ćwiczyć (czy to tak trudno każdemu zrozumieć?) To jeszcze ich "cudowny" nauczyciel wymyślił sobie, że będą od dziś pracować w parach i połączył uczniów pod podobne moce. Bell trafiła do jednej ławki razem z Dante. Nie trzeba ukrywać, że oboje nie przypadli sobie do gustu, jakby mogli i mieli taką siły, jedno z drugiego by wyssało życie, żeby móc pracować samemu.
Takie nastawienie między nimi ciągnęło się około tygodnia aż w końcu naczyciel wziął ich na pogadankę, bo nie mógł spokojnie prowadzić zajęć. Mięli się dogadać więc zamknął ich samych w sali i powiedział, że wypuści po godzinie. Bell siedziała z początku w ławce nawet się nie ruszając aż w końcu spojrzała na chłopaka
-Mam dość problemów i nie śni mi się siedzieć jeszcze po lekcjach w kozie za zakłócanie zajęć -wstała i usiadła na ławce zwrócona w stronę chłopaka -Masz pomysł jak to rozwiązać? -uniosła lekko brew patrząc się na niego

Isobell

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Dobrze. W takim razie zacznę :). Mam nadzieję, że wątek będzie trafiony. Jeżeli nie to powiedz, a go zmienimy!]

Kap, kap...
Z ust drobnej, wychudzonej kobieciny wyrwał się głośny jęk. Niech to szlak! Zaś jej trupio-bladą twarz wykrzywił grymas złości. A ręce i uda pokryła gęsia skórka, kiedy ta ujrzała swoje zamglone odbicie. Rozczochrane włosy, podkrążone oczy;, drżące, sine dłonie; ogromna garść szarego papieru; szkarłatna krew widniejąca nie tylko na twarzy czy brodzie, lecz również na koszulce, umywalce oraz śnieżnobiałej posadzce. Istne pobojowisko! Jakby ktoś zarżnął w łazience biednego świniaka.
- Błagam, dosyć. - Alicia cicho sapnęła, odchylając głowę do tyłu i starając się zatamować niekończący krwotok z nosa. A jej słaby, zachrypnięty głos nabrał płaczliwej (może nawet histerycznej) nuty. Jeżeli zaraz nie weźmie się w garść to dostanie spazmów i zacznie się dusić. Oddychaj głęboko! Wszystko będzie dobrze. - Tylko nie wpadaj w panikę. - dokończyła, wypowiadając owe zdanie na głos i przymykając powieki. Nie chciała tego widzieć. Mdliło ją od metalicznego zapachu krwi, która cienkim strumyczkiem ściekała jej pomiędzy palcami wprost na ziemię.
I właśnie wtedy usłyszała czyjeś kroki, jak gdyby ktoś biegł najbliższym korytarzem. Szybko. Ciężko. Doskonale! Ala uchyliła drzwi, które cicho zaskrzypiały, a jej oczy napotkały postać jakiegoś zdyszanego chłopaka. Czyżby przed KIMŚ lub CZYMŚ uciekał? Nie ważne! Skup się! Nasza chudzinka po raz kolejny cicho jęknęła, biorąc kilka świeżych listków papieru, który niestety niewiele zdziałał w konfrontacji z fontanną krwi. I bez jakichkolwiek ogródek wyszła na korytarz, przecinając drogę nieznajomego.
- Musisz mi pomóc. - wydukała, nie siląc się na grzeczność, na którą nie miała teraz po prostu siły i chęci. O ironio! Aby tylko nie zemdlała!

Alicia

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Nie tylko brzydka. Jest też upiornie zimno :). I nie spieprzyłaś, a jedynie przeraziłaś mnie długością odpisu. Nie wiem czy mu podołam. Postaram się.]

Zajebiście. Normalnie zajebiście. - to właśnie ów myśl przemknęła przez głowę naszej kruszyny, kiedy ta poczuła ciepłą dłoń chłopka na swoim ramieniu, a przez jej ciało przemknął niespodziewany dreszcz, pobudzający każdą komórkę oraz przynoszący chwilową ulgę. Cóż...ból i cierpienie były nieodzowną częścią życia panienki Weber, która nigdy się nie uskarżała. A wręcz przeciwnie: gdyby mogła pochłonęłaby ból całego świata, tonąć we wszechobecnej agonii. Byleby TO zakończyć. Raz na zawsze...
Jednak powróćmy do Ali, która kilka minut temu z pewnością (gdyby nie poprosiła uprzednio o pomoc) odepchnęłaby nieznajomego warcząc, kąsając i przeklinając. Zamiast tego zachowała się wręcz odwrotnie, kładąc jedną dłoń na ramieniu chłopaka, jak gdyby się bała, że zaraz straci równowagę i upadnie na zimne kafle. Zaś głowę odchyliła do tyłu, aby powstrzymać nieustające krwawienie. Coraz bladsza. Jednak dzięki mocy KTOSIA zupełnie spokojna i opanowana.
Zaczarował mnie. Zaczarował mój cholerny organizm. Weber odnalazła drewnianą, surową ławę, na której skraj ostrożnie usiadła, wpatrując się w śnieżnobiały, lekko popękany sufit oraz oddychając zgodnie z cichym, rytmicznym tykaniem zegara, którego echo zdawało się krążyć po korytarzach i pomieszczeniach zamczyska. Tik. Tak. Tik. Tak. Raz za razem. Wprowadzając dziewczynę w stan lekkiego otępienia czy nawet błogiego uśpienia, dzięki któremu odepchnęła od siebie wszelką trwogę. To nic takiego. Weź się w garść! Ala skarciła się w myślach, czzując jak szkarłatna ciesz spływa między palcami, lepiąc się i przyprawiając o mdłości.
Kap kap. Kap kap...
Szare, wypłowiałe tęczówki spojrzały wprost na twarz chłopaka, który wydawał się być nie tylko spięty ale i ewidentnie przejęty. Nie powinna prosić go o pomoc. Jednak dziś została pokonana przez pieprzony krwotok, który przypominał wielkością i rozmiarem wodospad Niagara. Jak gdyby nigdy nie miał dobiec końca. O zgrozo! Czyżby właśnie tak - z wyglądem zombie - miała stanąć przed obliczem Śmierci? Po moim trupie, Kostucho. Ala cicho prychnęła, a w kąciku jej ust pojawiła się szkarłatny bąbelek powietrza, który pękł po kilku sekundach, gdy dziewczyna lekko się uśmiechnęła, ukazując fragment zakrwawionych zębów. Tak, nawet tam dostała się szkaradna, ohydna ciecz, która widniała na twarzy Ali, dłoniach jak i ubraniu biedaczki.
- Kto? - powtórzyła i ponownie odchyliła głowę do góry, przymykając powieki na tyle, aby móc obserwować lekko rozmazaną sylwetkę nieznajomego. Kim był? Ile miał lat? Czemu biegł korytarzem? Pytania. Mnóstwo pytań zaprzątało głowę naszego chudzielca, kiedy ten nieznacznie zadrżał. Zimno! - Ludzie. Tzn... - Ala przerwała wyraźnie zmieszana własnymi słowami. Nie powinna tego mówić! Nie teraz. Nie tutaj. Nigdy! - ...chciałam powiedzieć, że nikt. To zwykły krwotok z nosa. Nic więcej. - dokończyła, plącząc się i wzdychając cicho. Aż wreszcie poruszyła się nerwowo na ławie i zmarszczyła brwi, rozglądając się dookoła.
- Mógłbyś przynieść mi świeże chusteczki, albo jakiś ręcznik? - zapytała, recytując w myślach jakąś dziecinną rymowankę czy wierszyk, którego nauczyła ją babcia.

Alicia

Heckins pisze...

[Oj, ja nie wiem czy zdołam podołać twoim wymagania no ale postaram się:)]

Szczerze nie miała ochoty wysłuchiwać tego co jego marudzenia, po prostu chciała się stamtąd wyrwać czy naprawdę prosiła o tak dużo? Rozejrzała się po sali po której przeszła powoli, skanowała swoim wzrokiem dokładnie każdą ścianę i zakamarek szukając czy jest możliwość, że nauczyciel ich kontroluje na odległość, ale nic niepokojącego nie zauważyła. Bell w końcu zatrzymała się przy jednym z okien i chwilę po prostu patrzyła się przed siebie bez słowa
-Wiesz, że jeszcze nie raz tu trafimy -odwróciła głowę by na niego spojrzeć po czym zaraz zwróciła wzrok na okno a dłońmi oparła się o parapet po czym westchnęła cicho. -W takim razie jak chcesz niby to rozwiązać? -mruknęła pod nosem wystarczająco głośno żeby chłopak mógł to usłyszeć. Naprawdę nie chciała tam siedzieć dzień w dzień. Więc musiała coś wymyślić a chłopak nie był skory do współpracy nawet w celu uniknięcia codziennej kozy za zakłócanie zajęć.
-Musimy coś wymyślić. Coś, żeby nauczyciel myślał, że razem pracujemy a ani ja ani ty nie będziemy bawić się w myślach ani emocjach. -ponownie odwróciła głowę i spojrzała na niego, jakoś musieli dojść do porozumienia i opracować plan na który nauczyciel dał by się nabrać przynajmniej do skończenia tej wymiany uczniów co miała nadzieję, że nie potrwa a cale dłużej niż tydzień czy dwa.
Bell usiadła na parapecie przyglądając się teraz chłopakowi, ona wyciągnęła pierwsza rękę do rozwiązania problemu i znalezienia jakiegoś kompromisu, który będzie pasował obu. Teraz wszystko zależało od chłopaka czy będzie chciał im pomóc czy tylko bardziej zniechęci do siebie dziewczynę.

Isobell

Heckins pisze...

Odwróciła głowę w stronę Dantego by na niego spojrzeć. Ręce jej po prostu opadły, no przecież ona cały czas o tym mówiła, żeby oszukać wykładowcę, po prostu udawać na lekcjach. Wywróciła lekko oczami i dalej patrzyła się przez okno na mur otaczający całą szkołę.
-Jak by to nie było to samo co przed chwilą powiedziałam -mruknęła pod nosem z lekko irytacją i wzruszyła ramionami. To nawet mogło się udać i miała tylko nadzieję, że nauczyciel się nie połapie co im przyszło do głowy. -Jeżeli tylko będziesz trzymał swoje emocje z dala ode mnie, możemy się dogadać -stwierdziła po chwili. Nie chciała by chłopak wyładowywał swoją energię i przesyłał jej do niej. On będzie się trzymał z dala od jej emocji a ona z dala od jego głowy, chyba sprawiedliwy układ co nie? -odwróciła się w stronę chłopaka
-To jak chcesz to zacząć? -zapytała ponownie, b z tego co wynikało to Dante był całym mózgiem tego pomysłu.

Isobell

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Oj damy, damy! :) Ja również nie wiem, co wyjdzie dziś z mojej odpowiedzi ale się postaram. Obiecuję.]

Ława była twarda. Niewygodna. Brudna. A zarazem wprost idealna do niezaplanowanej drzemki. Mimo to Alicia uchyliła powieki i spojrzała na własne, zakrwawione dłonie, które nadal - dość kurczowo - zaciskała na szarym papierze. Była zmęczona i przemarznięta o czym świadczyły sine wargi, zaczerwieniony czubek nosa oraz ciągłe dreszcze. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Dziewczyna ciężko westchnęła i zerknęła w kierunku nieznajomego, który w obecnej chwili siedział tuż obok. Wyraźnie zdezorientowany chociaż na zewnątrz opanowany i spokojny.
- Jak miło,że chociaż Tobie dopisuje humor. - wymamrotała, krzywiąc się z niezadowoleniem, kiedy to kolejna kropla krwi wsiąkła w obszerny, lecz ciepły sweter. Już teraz widniała na nim dość pokaźna, szkarłatna plama, która z pewnością sprawi, że Ala przy najbliższej okazji wyrzuci ubranie, czując wobec niego nagłe obrzydzenie. A przecież tak bardzo uwielbiała ów rozciągnięty sweter z lekko poszarpanymi rękawami, z których wystawały popielate nitki.
- Romantyczne... - powtórzyła i cicho prychnęła, przymykając na chwilę powieki o jasnych (wręcz białych), rzadkich, lecz długich rzęsach. I mogło się zdawać, że na ułamek sekundy na jej ustach pojawił się pobłażliwy półuśmiech. - Uznam, że tego nie słyszałam. Tego oraz tej dziwacznej groźby. - bąknęła i odkaszlnęła, ocierając usta wierzchem dłoni, która okropnie drżała. Oho! Jeszcze chwila, a oszaleje i dostanie jakiś głupich spazmów. Nienawidzę krwi. Ala zmarszczyła brwi i zaszurała stopami, aby po kilku sekundach (a może minutach) niepewnie wstać. Oczywiście uprzednio zamknęła oczy, aby uniknąć nieprzyjemnego wrażenie, iż wszystko dookoła niej wiruje w jakimś dziwnym tańcu.
I wreszcie ruszyła przed siebie. Krok za krokiem. Już teraz wyobrażając sobie reakcję higienistki, która dość często musiała zmierzyć się z wizytami Weber, która na zlecenia przeróżnych nauczycieli odwiedzała jej gabinet. Chociaż sama uważała to za stratę cennego czasu!
- Alicia. - odparła nawet nie spojrzawszy na chłopaka, aby upewnić się czy ten nadal za nią idzie. Zamiast tego pchnęła barkiem drzwi, wchodząc do skrzydła szpitalnego, gdzie przywitało ją początkowo monotonne buczenie lamp oraz ohydny, sterylny zapach lekarstw.
- To znowu Ty. - kobieta w białym fartuchu głośno westchnęła, zerkając na naszego chudzielca i bez zbędnych słów zaprowadziła ją na najbliższe łóżko, aby okryć ją grubaśnym kocem oraz przynieść rolkę ręczników kuchennych i wilgotny ręcznik.
- We własnej osobie. - głos Ali był lekko stłumiony zza "kotary" ze świeżego papieru, który przycisnęła do nosa, z którego ciekło coraz mniej krwi. Jeszcze kilka minut, a kryz zostanie zażegnany!
- Odchyl głowę do tyłu, dobrze?
- Yhym...

W przypadku Weber jakiekolwiek uzdrawianie było po prostu zbędne i niepotrzebne, ponieważ jej organizm nie reagował na jakiekolwiek próby pomocy (przynajmniej tej paranormalnej, która wykraczała poza możliwości normalnych ludzi). Zwykle wszelkie dolegliwości dziewczyny były leczone w sposób naturalny poprzez leki (chociaż chyba nikt nie wierzył w TO, że mogą tutaj pomóc) lub czas. Wystarczyło cierpliwie poczekać, a wszystko znikało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Raz. Dwa. Trzy. I po niebezpiecznym krwotoku pozostało jedynie wspomnienie, plamy krwi orz jej metaliczny posmak w ustach.
- Spełniłeś swój obowiązek. Nie musisz już tutaj siedzieć. - wymamrotała Ala, wyrzucając do kosza brudne papiery oraz biorąc w dłonie wilgotny ręcznik, aby obetrzeć nim zakrwawioną twarz. Następnie zaś ściągnąć sweter, aby pozostać jedynie w podkoszulce. Trzęsąc się i krzywiąc.

Alicia

Heckins pisze...

Słuchała go uważnie, naprawdę przecież tak samo jak on chciała się po prostu wydostać z tych zajęć bez codziennych problemów. Jednak to będzie trudniejsze niż się jej wydawało od początku. Nie dosyć, że nie mogą się dogadać to żadne z nich nie ma na tyle rozwiniętych swoich umiejętności by ich niecny plan naprawdę się powiódł no i tym Bell przejmowała się naprawdę.
Bezradna westchnęła cichutko i spuściła głowę patrząc się w podłogę i co jakiś czas machała nogami gdy siedziała na parapecie. To w cale nie będzie takie łatwe
-No to już na wstępie możemy wymyślać coś innego -powiedziała trochę zmartwiona -Nie mogę się odłączyć od innych jeżeli twój umysł będzie się sam otwierał i wyrzucał wszystko co siedzi ci w głowie -przyznała. Od dawna pracowała nad tym by mogła zamknąć się na umysły innych, w codzienności nie miała z tym problemu jednak gdy ktoś otwierał się i w tym momencie miała bezproblemowy dostęp do jego myśli jej moce były silniejsze od niej i nad nimi nie panowała, nie raz widziała coś czego nie powinna. -To w cale nie jest takie łatwe do opanowania -powiedziała i spojrzała na niego -Nawet jeśli by nie chciała mieszać ci między myśli jest to nieuniknione -dodała.
W sumie dopiero teraz wszystko się wyjaśniło dlaczego każde zajęcia i każda próba wspólnej współpracy kończyła się kłótnia albo czymś podobnym. Jedno i drugie nie mogło powstrzymać swoich mocy gdy te się uaktywniły nie ważne jak bardzo chcieli.

Isobell

Heckins pisze...

-No wiem, że musimy raczej nie mamy innego wyjścia nie sądzisz? Będzie nas tu zamykał do usranej śmierci jeżeli nie zaczniemy razem współpracować.. Nie słyszałeś co mówił? -zapytała i westchnęła cicho. Nerwy już ją ponosiły, za długo była w zamknięciu, w jednym pomieszczeniu. Sama już nie wiedziała co robić była po prostu bezradna do całej sytuacji i co do swoich mocy. Tak niewiele się od siebie różnili a oboje mogli stracić życie przez upartość nauczyciela. Cudownie, to się nazywa bezpieczna szkoła, akurat..
-No więc czemu nas razem do tego przysadzili? Skoro dobrze wiedzą, że tobie, mi i innym obecnym w klasie i w okolicy może się stać coś gdy jedno albo drugie posunie się za daleko? -przerwała mu w pół zdania, do końca ją ponosiły nerwy, miała po prostu ochotę rozszarpać nauczyciela za to, że zamiast im pomóc robi wszystko by ich do siebie zniechęcić jak i że robi wszystko by sobie na wzajem coś zrobili.
Bell dopiero gdy usłyszała jego ostatnie słowa usiadła na chwilę i patrzyła się na niego bez żadnego słowa przez jakiś czas. Nie do końca rozumiała o co mu chodzi bo się z nim przecież nie znała. Nie rozumiała też tego, że skoro chłopak nie ma pamięci, bo to właśnie wnioskowała z tego co powiedział, to po co ich razem posadzili? Nie było w tym w ogóle sensu..
-Ale, że jak? -zapytała trochę oszołomiona bo teraz w ogóle nie było dla niej sensu w tym wszystkim, po prostu pogubiła się.

Isobell

Porcelanowy Chochlik pisze...

Alicia wtuliła policzek w ciepły, śliski materiał kurtki, przymykając przy tym powieki i chowając drżące dłonie w obszernych rękawach. A wyglądała w niej przekomicznie, niczym mały krasnoludek, gdyż ubranie było na nią o wiele za duże. Zaś biała, gęsta czupryna doskonale kontrastowała z czernią, jak i czerwienią, która tworzyła na ręczniku wielgaśne, brudne plamy. Oddychaj. Nasza chudzinka nabrała do ust potężny chust powietrza, aby następnie powoli je wypuścić i otworzyć jedno oko, które skierowała na twarz chłopaka. I wodząc spojrzeniem po nieznanych rysach twarzy cicho westchnęła, wiercąc się na skraju twardego łóżka.
- Nie wiem. - Ala wzruszyła ramiona, zwilżając dolną wargę koniuszkiem języka oraz przyjmując od pielęgniarki szklankę ze świeżą, zimną wodą. I zgodnie z zaleceniem kobiety zaczęła ją pić niewielkimi łyczkami. Raz za razem. Aż opróżniła połowę naczynia i ponownie skupiła swoją uwagę na rozmówcy. A świat wokół niej lekko wirował oraz pulsował w swoisty, znajomy sposób. - Gdy byłam mała poraził mnie prąd, jednak nie pamiętam związanego z nim bólu. Wolałam zapomnieć. - dodała swoim niskim, zachrypniętym głosem, który czasami drżał, jak gdyby jego właścicielka bardzo rzadko go używała. A może był to jedynie skutek skrajnego wyczerpania oraz utraty dużej ilości krwi? Któż to wie...
- To groźba? - rzekła po dłuższej chwili, odkładając szklankę na pobliski stolik oraz unosząc swoje chudziutkie (odrobinę koślawe) nogi na łóżko, aby tam je skrzyżować. Jednocześnie wyprostowała przygarbione plecy, rozmasowując zesztywniały, obolały kark o zabawnie wystających kosteczkach. A jej szare, wypłowiałe tęczówki otoczone jasnymi, rzadki, lecz długimi rzęsami bezustannie spoczywały na osobie chłopaka, śledząc każdy jego ruch. Kim jesteś? Dlaczego biegłeś korytarzem? - Odpowiem na Twoje pytanie czy nawet pytania, jeżeli i Ty również to zrobisz. Co Ty na to, Dante? - zadawszy pytanie Ala zmarszczyła brwi i wyciągnęła do niego dłoń, jak gdyby mieli zawrzeć jakiś tajny pakt. I cierpliwie czekała na decyzję chłopaka, która wydawała się mieć dla Weber ogromne znaczenie.
Wszystko zależało właśnie od niej!

Alicia

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Również to zauważyłam ^^ jeszcze trochę, a skończymy na kilku bezsensownych linijkach! A do tego nie możemy dopuścić.]

Życie Alicji Weber można było śmiało przyrównać do rozpadającego się małżeństwa. Jako mała dziewczynka czerpała z niego garściami z przeświadczeniem, że los jej sprzyja. Sumienna, pewna siebie, a przede wszystkim szczęśliwa. Jej związek z FORTUNĄ trwał niecałe 10 lat (chociaż już wcześniej miewała pierwsze objawy mutacji, czyli słaba odporność i ciągłe choróbska. jedno za drugim atakowały ciało drobnej dziewczynki, przynosząc setki zmian), a potem pierdut. Wszystko rozsypało się w drobny mak, a ona sama nie potrafiła posprzątać wszechobecnego bałaganu. Jedynie, gdzieś tam w głębi siebie - jak twierdziła jej ukochana babcia - błagała o pomoc, popadając w pierwsza fazę zaprzeczenia. To wtedy pojawiły się nocne lęki, przygnębienie oraz silne emocję, które wielokrotnie rozładowywała na bliskich. Czym sobie na to zasłużyli? Niczym, lecz w mniemaniu Ali - wszystkim. Nawet samym faktem istnienia. Następnie przyszła faza druga: złość, podczas której pojawiło się pytanie: "Dlaczego właśnie ja? Czemu nie ona? On? Ktokolwiek! Czym sobie na to zasłużyłam?!" To wtedy Alicia znienawidziła własne życie, a wraz z fazą trzecią czyli depresją odcięła się od świata zewnętrznego. Zamiast tego prowadziła ze sobą bezsensowne negocjacje, składając FORTUNIE kolejne obietnicę, aby naprawić zepsuty związek. Aż wreszcie przyszła upragniona akceptacja, chęć walki o własne życie. A wraz z nią pojawiła się absurdalna myśl wyjazdu do Brazylii, która w głowie Ali była symbolem nowego początku oraz szansą na nowy "związek".
A w tym wszystkim była jej babcia - dobroduszna, wspaniała staruszka o złotym sercu, chorująca od kilku lat na białaczkę. Jednak póki wnuczka była w domu, zmagając się z kolejnymi przeziębieniami, krwotokami, migreną czy nieodwracalnymi zmianami wyglądu, staruszka cieszyła się idealnym zdrowiem. Wszystko zmieniło się w dzień wyjazdu Weber, co do dziś dręczy naszą kruszynę, kiedy ta pogrąża się w dalekich wspomnieniach...

Jednak powróćmy do obecnej chwili, kiedy to Alicia siedzi na krawędzi szpitalnego, twardego łóżka wpatrując się w twarz chłopaka. Wtulona w ciepły materiał kurtki oraz popijająca kolejne łyczki lodowatej, smakowitej wody z cytryną i miętą. A wszystko pod czujnym okiem pielęgniarki, krzątającej się przy innych pacjentach czy roznoszącej lekarstwa.
- Wiem, wiem... - odparła, pocierając jeden z bladych policzków oraz zmieniając pozycję na bardziej wygodną; zaś szpiczasty podbródek oparła na koślawych kolanach, które uprzednio podkuliła. - Od czego powinnam zacząć? - wymamrotała pod nosem, zdmuchując ze skroni niesforne, białe kosmyki, które wreszcie odgarnęła do tyłu, aby te opadły na plecy, muskając koniuszkami jasną, wykrochmaloną pościel. Od początku, idiotko. Od początku.
- Pytałeś kto mnie tak urządził, prawda? - tutaj dziewczyna zerknęła na Dante'go i cicho odchrząknęła, aby jej głos odzyskał siłę i właściwy ton. - Nikt. Krwotoki są jednym ze skutków obocznych mojej mutacji. Pojawiają się i znikają. Na szczęście nie są zbyt częstym zjawiskiem. - wytłumaczyła, przekrzywiając głowę, aby móc spojrzeć na swoje dłonie. Na krótko obcięte, pomalowane na czerwono paznokcie, które delikatnie wbiła w wątłe łydki.
- Dlaczego biegłeś korytarzem?

Alicia

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Zgadzam się! :) Będziemy walczyć aż nam braknie tchu, chociaz nie wiem, co teraz wyjdzie z mojej odpowiedzi bo piszę przy akompaniamencie koszenia trawy.]

Pełne, sine usta Ali z wahaniem wypuściły powietrze, a ona sama spojrzała na chłopaka, nerwowo pocierając czubek nosa. Raz za razem. Jak gdyby owa czynność pomagała jej w zebraniu myśli, uspokojeniu oddechu oraz odgonieniu niepewności. Jednocześnie jego odpowiedź sprawiła, że po prostu ją zatkało. Do diabła! Czegoś takiego po prostu się nie spodziewała. Ta wiadomość wprawiła je umysł w lekki odrętwienie. I rozniosła w pył listę domysłów, które dotychczas snuła i z którymi zdążyła już się oswoić. Kto by przypuszczał, że prawda jest tak prosta, a zaraz zagmatwana i niejasna Tak, frajerko, o tym nie pomyślałaś. Przez umysł Ali przebiegła długa wiązanka przekleństw. Jednocześnie miała ona ochotę zakończyć ową rozmowę, złamać ich umowę oraz walnąć głową w stół. Mocno. Tak aby na czole wykwitł potężny, cudowny guz!
- Interesujące. - wymamrotała, mrużąc powieki i rozmasowując jeden z chudziutkich nadgarstków, który sprawiał wręcz groteskowe wrażenie. Jak gdyby patrzyło się na patyczek, a nie dłoń żywego człowieka. - Uwierz mi, że nie chciałam zakłócać Twojego spokoju. Niektóre rzeczy dzieją się wbrew nam. - dodała i cmoknęła z dezaprobatą, wodząc spojrzeniem po dość obszernym spojrzeniu, aby zatrzymać się na sylwetce pielęgniarki, która zatrzymał się przy innym łóżku i ewidentnie z kimś rozmawiała. A Ala doskonale czuła woń choróbska, które atakowało i męczyło biedaka znajdującego się za białą zasłoną. Miało ono zapach zgnilizny zmieszanej z czymś niesamowicie słodkim i mdłym. Jednakże była to delikatna, wręcz subtelna esencja, która dopiero dojrzewała, broniąc się przed lekami i mimowolnym działaniem Weber, której sama obecność doskonale wpływała na każdego pacjenta. Tylko nie na nią...
- Jak tutaj jest? - powtórzyła z zadumą ponownie kładąc dłonie na stopach. Zupełnie nieruchomo. Zupełnie spokojnie. Skupiając się na kontrolowanym oddychaniu ustami, które pozwalało jej na pozbycie się okropnej woni. I tylko czasami przez jej usta przemykał grymas zniesmaczenia, goryczy czy nawet zwykłe żalu i współczucia. - PRAWIE jak w domu. Człowiek czuje się bezpieczny chociaż zewsząd otaczają go przeróżni ludzie i istoty. Niestety z czasem pojawiają się wątpliwości, znudzenie oraz poczucie pewnego ograniczenia. Człowiek pragnie odejść, zasmakować normalności jednak wie, że jest to niemożliwe. Dlatego zostaje i marzy, ponieważ tylko to mu pozostało. - dodała, zamykając oczy i cicho wzdychając, jak gdyby mówienie ją męczyło lub po prostu nie przywykła do tak długich wypowiedzi, jako że zwykle posługiwała się krótkimi półsłówkami, pomrukami czy gestami.
- Kim jestem, Dante? Nie według świata, lecz według siebie. - zapytała, przekrzywiając głowę na bok. I nie wiedziała, dlaczego zadała tak dziwne i nieokreślone pytanie. Może dlatego, iż miała wrażenie, że ów stojący przed nią chłopak jest kimś więcej niż kolejnym z mutantów.

Alicia

Heckins pisze...

Dla Bell było to po prostu nie do zrozumienia. Jak w ogóle mogli coś takiego robić, i to jeszcze ich nauczyciele?! Ta placówka podobno miała zająć się ochroną, rozwojem i nauką młodych "talentów" a przez ludzi nazywanych mutantami czy nawet otworami. Widać było, że niektórzy nauczyciele osadzeni w kadrę szkoły zapomnieli po co tu są i czego tak naprawdę mięli uczyć. Najgorsze jest to, że to na pewno się ciągnęło od wielu, wielu lat jeszcze zanim Dante na nich natrafił, więc dlaczego nikt tego nie zauważył, nie zgłosił i nikt nie próbował z tym walczyć?
Bell była wkurzona bo przez niewinne, proste ćwiczenia wciągnęli ją w coś co po prostu było nielegalne i to jeszcze nauczyciele! Nie można było zmuszać kogoś i narażać życie tylko po to by dowiedzieć się co z nim wcześniej robili tym bardziej dlatego, że ta konkretna osoba nie chciała wiedzieć.
-Dlaczego nie zgłosisz tego gdzieś? -spojrzała do niego lekko marszcząc brwi -Nie wiem do dyrekcji, kogoś zaufanego, jakiegoś nauczyciela czy no nie wiem, przecież tak nie wolno! -odetchnęła głęboko by się uspokoić, jakby tylko mogła najchętniej zniszczyłaby nauczycielowi wszystkie dobre wspomnienia, zostawiając tylko ból, strach i wszystko co najgorsze
-Tak nie wolno, oni mają nam pomagać a nie narażać na niebezpieczeństwo -powiedziała przez zaciśnięte zęby, teraz tego tak nie zostawi bo sama jest w to zamieszana.
-Co chcesz z tym zrobić? -spojrzała ponownie na chłopaka -Nie możemy tego tak zostawić inaczej on wyrzuci nas z zajęć a to on jest problemem a nie my czy nasza współpraca.. -powiedziała już się trochę uspakajając by mogła myśleć racjonalnie

Isobell