niedziela, 25 sierpnia 2013

Mówcie mi samodestrukcjo.


Rosalie Whiteley 
 19 lat
mutacja II stopnia
pokój dwuosobowy 6a
w Recifle College od 10 roku życia

Mówcie mi samodestrukcjo.


Podobno każde poczęcie i rozwój osobniczy potomstwa opiera się na dziedziczności. Dziedziczy się kolor włosów, oczu, kształt nosa, sylwetkę, czy też jakiekolwiek cechy charakteru, zatem podobieństwo między dziećmi, a rodzicami można dostrzec na pierwszy rzut oka. Nikt by jednak nie przypuszczał, że po jednym z rodziców można odziedziczyć  mutację, za którą trzeba płacić do końca życia.

Jej życie, od 9 lat przypomina ciągłą walkę. Gdyby pozorna normalność była dobrem, a mutacja, którą odziedziczyła po zmiennokształtnym ojcu, złem dziewczyna mogłaby porównać swoje obecne życie do nieustającej walki między tymi dwoma, równorzędnymi racjami. W tym starciu, można by rzec, że wygrywa dobro, jednak w dzisiejszym świecie nic nie ma za darmo, zatem i Rosalie, musi płacić za pozorną normalność.  
Emithiel – ojciec brunetki – był zmiennokształtnym, który podczas każdej pełni przyjmował postać wilka, równocześnie zatracając wszelkie ludzkie cechy i odruchy, stawał się krwiożerczą i dziką bestią, która atakowała i niszczyła dosłownie wszystko na swojej drodze. Już w ludzkiej postaci był nieco agresywny i nadpobudliwy, jednak po przemianie nie można było z nim nawiązać jakiegokolwiek kontaktu. Matka dziewczyny była normalnym człowiekiem, zatem  istniało 50 procentowe prawdopodobieństwo, że i Rosie będzie się przemieniać. Jak przystało na prawdziwego pechowca, brunetka odziedziczyła dar, jednak jej czysto ludzka cześć była na tyle  silna, by ciało brunetki próbowało walczyć z mutacją na wszelkie możliwe sposoby. Skutkiem ubocznym powstrzymywania, przez ciało Rosalie, mutacji, która ma silny związek z fazami księżyca, a także emocjami dziewczyny, jest samookaleczanie się. Z nadgarstków dziewczyny krew wydobywa się wręcz strumieniami  i żaden zwykły lekarz nie jest jej zatamować. W skrajnych przypadkach, jak wielkie rozgoryczenie, złość, smutek czy rozczarowanie pojawiają się również palące, krwawe łzy, które prócz parzenia skóry mają właściwości destrukcyjne.
W tym całym syfie zwanym życiem najbardziej komiczne jest to, że brunetka kompletnie nie zna przyczyny swoich comiesięcznych ataków. Wie o sobie tyle co kot napłakał, czyli praktycznie nic. Zna swoje dane personalne, wie, że winowajcą jej samookaleczanie są geny ojca i w sumie tyle. 

Wyryci w sercu. 

____
Rosalie w nieco innej, myślę, że lepszej i bardziej przemyślanej odsłonie. Kartę publikuję drugi raz za zgodą autorki Alici, której bardzo dziękuję za pomoc! Wątki długie, przemyślane i z fajnym pomysłem. Chętnie powymyślam wszelkie powiązania bo zaczynać nie lubię :)

7 komentarzy:

wilczyca pisze...

[no dobrze... to ja się pokuszę, gdyż tu tak pusto o_O zatem od czego tutaj zaczac - wspolne zajęcia/ nocny wypad do kuchni / inne pomysły.?]

Raven

cisza. pisze...

[Jak robimy z naszym wątkiem? Bo chyba parę rzeczy się zmieni teraz. Ewentualnie możemy pozostać przy tym samym, tylko pominiemy zmienianie się dziewczyny w kota. Chyba, że masz inne pomysły, ja się dostosuję :)]
Tom

YourFuckingSunshine pisze...

[Pewnie, chętnie, tylko nie udało mi się przy czytaniu karty na nic wpaść.
No i tego...

(...) ową mutację, jednak jej czysto ludzka cześć była na tyle silna, by ciało brunetki próbowało walczyć z mutacją na wszelkie możliwe sposoby.
Powtórzenie widzę, bo dwie mutacje w zdaniu to chyba za wiele.
Poza tym tam w zdaniu o nadgarstkach, krwi i lekarzach chyba trochę się pogubiłaś w czasie.
Przepraszam, że się tak czepiam, no ale chyba lepiej, jak ktoś grzecznie pokaże co i jak, niż jakby ktoś się przyczepił po chamsku.
I ten, chyba kilka przecinków jeszcze pogubiłaś.
Jak wymyślisz coś do wątku to wal ♥
]

Jose

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Pomysł jak najbardziej mi odpowiada :). Alicia po krótkich poszukiwaniach odnajdzie Rosie, kierując się swoją intuicją uzdrowicielki. I uważam za genialne to, że TYLKO moja Alunia potrafi jakoś wpłynąć na Rosię tj. uspokoić ją i złagodzić całą sytuację.
I wiem, że to nie wypada (z góry Cię przepraszam) ale czy mogłabyś zacząć? Byłabym na prawdę wdzięczna i zobowiązana.]

Alicia

wilczyca pisze...

[pomysł jak najbardziej za ;) tylko tak wchodzenie do czyjegos pokoju bez wyraznej przyczyny.... *hmm pomyśli sie jeszcze nad tym - zaczęłabyś? *.*]

Raven

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Z góry chcę Cię przeprosić, że tak późno odpisuję ale jakoś nie potrafiłam znaleźć na to odrobiny czasu i chęci. Jednak obiecuję poprawę imam nadzieję, że moja odpowiedź nie będzie totalną klapą!]


Padam z nóg... - Alicia ciężko westchnęła. Wyprostowała obolałe plecy i uniosła dłoń ku górze, żeby rozplatać ciasny koczek, tkwiący na czubku głowy.
Bezpłciowe. Nudne. Popieprzone. Między innymi właśnie takich słów używała nasza kobiecina na określenie gęstych, białych włosów, które opadły jej na ramiona, muskając końcówkami dół pleców. Jednocześnie rozdzieliły się tworząc przedziałek na prawym boku. Wszystkie prawie tej samej długości, nie licząc kilku krótszych kosmyków tuż przy policzkach.
- Umieram... - z ust Ali wyrwało się kolejne westchnienie zmęczenia; zaś ona sama już dawno przestała walczyć z narastającym znużeniem i opadającymi, lekko podkrążonymi powiekami. Sama zaś ubrana jedynie w czarny stanik i majtki opadła na chłodną, zmiętą pościel, rozkładając szczupłe ramiona i tworząc coś na wzór rozgwiazdy (a może raczej pozy męczennika?). I chociaż była dopiero 13 nasza kruszyna czuła jak traci resztki energii, dzięki której zdołała przetrwać kilka dzisiejszych zajęć, aby po trzech godzinach zaszyć się w pokoju. Dodatkowo czuła tępy ból w prawej skroni, który był zapowiedzią nadchodzącej migreny. Cudownie, prawda?
Jednak powróćmy do Ali, która niespodziewanie drgnęła i zmarszczyła brwi, powoli otwierając przekrwione, podkrążone oczy. Miała wrażenie, że usłyszała ciche, lecz stanowcze pukanie do drzwi, a jej klatkę piersiową wypełnił dotkliwy, nieprzyjemny ciężar. Miała wrażenie, że zaraz się udusi i może dlatego a akcie desperacji rozchyliła usta, łapiąc w nie haust chłodnego powietrza.
- Rosaline. - ów imię mimowolnie wymknęło się z zaciśniętego gardła kruszyny, która przy akompaniamencie stukania do drzwi zaczęła narzucać na siebie wygięte ubrania. Szybko. Drżącymi dłońmi szarpiąc materiał beżowego swetra.
- Panno Weber! Halo? Jest nam Pani potrzebna! Natychmiast!
- Jestem. Gdzie ona jest? - widok bladej i zmęczonej twarzyczki Ali wyraźnie zmartwił i zaniepokoił nauczyciela, którego pięść zamarła w drodze ku drzwiom. A on sam poprawił okulary, które nagle zaparowały.
- Proszę za mną. Nie mogliśmy nic zrobić. Ona... - reszta słów mężczyzny przestała docierać do świadomości naszej śnieżynki, kiedy ta zbiegała po schodach, czując ból stawów, jak i narastającą migrenę oraz mdłości. I tylko jeden raz pochwyciła zimną poręcz, kiedy to świat dookoła niej zawirował, a wszystko rozmazało się i utraciło swoją ostrość.
- Tutaj.
Ala jedynie skinęła głową i pewnym ruchem nacisnęła klamkę, aby wejść do sali, jednak miała silne przeczucie, że nie znajdzie tam Rosalie, a jedynie plamy krwi, które widniały już na korytarzu.

[To czy Rosia będzie w środku zostawiam Tobie :) możesz wybrać.]

Alicia

Porcelanowy Chochlik pisze...

[Uff...kamień spadł mi z serca! :)]

Oddychaj głęboko! Jeśli natychmiast nie weźmie się w garść i nie zapanuję nad nerwami, dostanie spazmów i wyjdzie na wariatkę. A to na prawdę kiepski pomysł zwłaszcza, kiedy kilka sekund temu - zataczając się i mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem - weszło się do sali pełnej uczniów. Z pewnością w najbliższym psychiatryku przyjęliby ją z otwartymi ramionami, gwarantując sterylnie czysty pokój z miękkim ścianami oraz masą kolorowych pigułek. O tak! Perspektywa była kusząca, prawda? Szczególnie jeżeli ponad połowa szkoły uznaję Cię za aspołecznego odludka, porozumiewającego się jedynie poprzez półsłówka, wzruszenia ramionami czy ciche westchnienia.
Jednak powróćmy do naszej młodej kobieciny, która szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w przeogromne, ciemne kałuże krwi, której metaliczny zapach przyprawiał ją o mdłości. Jeżeli zaraz nie znajdzie Rosaline to oszaleje!
- Niech Pan tutaj zostanie, dobrze? - dziewczyna cicho sapnęła, wydymając policzki i kołysząc się na stopach, które raz za razem pocierała o chuderlawe łydki. Było jej zimno o czym świadczyło niekontrolowane drżenie całego ciała, a w szczególności dłoni. To one uporczywie, a może nawet obsesyjnie szarpały rękaw grubego swetra, który przypominał bardziej obszerny worek niż część ubioru. Mimo to jej głos był stanowczy, kiedy to wydawała polecenia w kierunku zdezorientowanego nauczyciela. - Muszę ją tylko usłyszeć. - dodała ciszej, skubiąc dolną wargę i wybiegła z pomieszczenia.
- Już idę. - wymamrotała, czując w nozdrzach dziwną, metaliczną woń, która zdawała się doskonale odzwierciedlać ból współlokatorki. Tak pachniała jej osobista agonia, której cichy zew sprawił, że Alicia stanęła na opuszczonym, szkolnym dziedzińcu, wpatrując się w jęczącą sylwetkę wysokiego chłopka oraz bezwładne ciało, leżące w kałuży krwi. Upiornie blada. Przygarbiona. Zmęczona. Z rozczochranymi, splątanymi włosami. - Idź stąd. - burknęła, dotykając przelotnie nieznajomego, jak i uleczając jego rany, a sama uklękła przed Rosalie, aby ostrożnie (a może nawet z jakąś czułością i troską),opuszkami palców musnąć zakrwawionych nadgarstków, a następnie policzków dziewczyny. A przez jej twarz przemknął wyraz skupienia, a następnie ulgi, kiedy poczuła na koniuszkach palców znajomy dreszcz, a dziwny krwotok zaczął ustępować. Sama Ala oczywiście nie zwracała uwagi na to, że ciemna krew koleżanki rani jej dłonie oraz wypala ubranie.

Alicia